Wyścig niepokoju

Działaj w fundacji. Albo stowarzyszeniu. Zorganizuj koncert charytatywny. Zbuduj coś. Albo zburz. Powiedz coś w  przestrzeni publicznej. Napisz. Wystartuj w konkursie. Miej odmienne lub podobne do kogoś zdanie. Wpadnij na jakiś pomysł i spróbuj go zrealizować. Dbaj o  środowisko. Rób cokolwiek, co w jakikolwiek sposób jest widoczne. Dobrze lub źle. Masz już 18 lat? Musisz wiedzieć jedno: właśnie rozpocząłeś kampanię wyborczą. Spotykam się z  tym zdaniem od jakiegoś czasu – „yhm, ten na pewno wystartuje w wyborach”, „oho, widzę, że kampania się rozpoczęła”. W  sumie racja – inaczej po co by to robił? Bo przecież nie dla ludzi… Wniosków z takiego myślenia mogę wysnuć sporo. Podzielę się dwoma. Zacznę jednak od pytań: jak się Państwu wydaje, czy wszyscy członkowie wszystkich stowarzyszeń/ fundacji/spółdzielni socjalnych, etc., które wzięły udział w Festiwalu Ludzi Aktywnych, marzą o tym, żeby już niebawem zacząć piastować jakieś stanowisko? W urzędzie? Sejmiku? Gdzieś tam…? Albo – czy ekipa, która, z  Elą Grabowską na czele, miesiąc po FLA zorganizowała potężną akcję charytatywną „Przybij piątkę Pati”, miała w swoim założeniu zdobywanie w  przyszłości jakichś stanowisk? Głowę sobie dam uciąć, że nie! Chcieli zebrać pieniądze na leczenie dziewczyny chorej na raka. Udało im się zebrać prawie 35 tysięcy złotych! No to skąd się bierze takie myślenie? Najbardziej prawdopodobne, że z mierzenia wszystkich swoją miarą? Że nie mieści im się w głowie, dlaczego ludzie coś robią z innymi i dla innych? Że nie lubią stagnacji? Że naiwnie wierzą, że świat trzeba pozostawić troszkę lepszym? A może są samotni i daje im to szansę poprzebywania z drugim człowiekiem? Albo właśnie temu samotnemu i  mniej zaradnemu chcą poprawić nastrój? A  może po prostu człowiek jest zwierzęciem stadnym i lubi robić różne rzeczy w towarzystwie drugiego człowieka? „Jest wiele możliwości” i niech nikt mi nie wmawia, że najważniejszą z nich jest zdobycie jakiegoś tam mandatu. Wiem to także z własnego doświadczenia, bo przecież startowałem w wyborach trzy lata temu. Nie wypieram się. Żałuję trochę. Nie faktu, że nie wygrałem, ale że w ogóle wziąłem udział w tym przedsięwzięciu. Kosztowało mnie to sporo zdrowia i nerwów, a kiedy okazało się, że radnym nie zostałem, naprawdę odetchnąłem z ulgą (przepraszam wszystkich, którzy na mnie wtedy głosowali, jeśli przechodzi Wam teraz przez głowę myśl, że zmarnowaliście na mnie swój głos). Bo kiedy było już po ogłoszeniu wyników, uświadomiłem sobie, że przez jakiś miesiąc (a nie wiem, czy nie dłużej) uczestniczyłem w  jakimś nieprawdopodobnym wyścigu. A  ja się ścigać (i biegać w ogóle) bardzo nie lubię. Tymczasem codziennie napierniczałem informacjami, jaki to będzie ze mnie dobry radny, że inni są gorsi i generalnie – jestem ekstra. A przecież nie jestem. Owszem, lubię się raczej i zgadzam się z większością swoich poglądów, niemniej jednak radnym mógłbym okazać się słabym. Bo jestem leniwy i bywam mocny tylko w gębie. No i nie mam samochodu. I to była taka moja refleksja wtedy. Ostatnie doświadczenia i poznani ludzie tylko mnie w tym utwierdzili. Poza tym bardzo górnolotnie mówiąc – chyba znalazłem swoje miejsce i w tym miejscu mam możliwość coś zrobić. Bo mam fajną Rodzinę, Przyjaciół i pracę, w której spotykam się z młodzieżą i w jakiś tam sposób wspólnie i wzajemnie kształtujemy swój sposób myślenia, wizje, osobowości. Interpretujemy wiersze, czytamy książki. Dzielimy się sobą. Albo piszę sobie felietony czy inne notki (np. na blogu) i naiwnie myślę, że jakiś tam ich odbiór jest. Że na coś wpływ jednak mam. Przy okazji uspokajam – na listach wyborczych mojego nazwiska nikt już nie zobaczy. Jak mówił jeden pan pod sklepem nocnym – „wracając do ad rem”, czyli rzeczonej kampanii, jest i druga strona medalu. Bo tak się składa, że uważam, iż, jak się zostaje radnym/posłem/senatorem, kampania wyborcza powinna trwać całą kadencję. Każdym ruchem, działaniem czy postawą powinno się ją prowadzić. Bez względu, czy będzie to działanie na rzecz ekologii, usprawnienia ruchu drogowego, egzekwowania prawa, protest przeciwko wycince drzew, budowie kolejnego marketu, czy choćby stworzenie strefy kibica na jakieś tam mistrzostwa. I nie ma to związku z faktem, że nie mam samochodu albo nie interesuję się sportem. Moim zadaniem jest myśleć o ludziach, mieszkańcach wsi, miast, państw. Działać na ich korzyść i dla ich dobra. I jeśli udaje mi się to robić dobrze, czemu miałbym nie być wybranym na następną kadencję? Oczywiście pozostaje mi w  głowie smutna konstatacja, którą na spotkaniu w  Miejskiej Bibliotece wypowiedział Filip Springer. Że często, niestety, jest tak, iż wszelkich radnych, posłów, urzędników nie cechuje myślenie perspektywiczne. Bo nie można nim przecież nazwać myślenia tylko o aktualnej i następnej kadencji, a  raczej najbliższych dziesięcioleciach. Bo – naprawdę fajnie, by nie tylko nam (tu i teraz), ale przede wszystkim naszym dzieciom, było po prostu lepiej. O to chyba także, jeśli nie przede wszystkim, chodzi. Ech, chyba się starzeję… W sumie fejsbuk mi ostatnio powiedział, że już się to stało… Ale to już temat na całkiem inny tekst…

Robert Strzała

Przegląd Dąbrowski, listopad 2017

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *