Alternatywy. Cztery i pół.

 

Od lat powtarzam, że chronicznie nie trawię wszelkiego rodzaju festynów, sylwestrów, dni miast… Nie lubię i nie bywam (z kilkoma może wyjątkami). Najbardziej nie podobało mi się zawsze, że za pieniądze mieszkańców sprowadza się do miasta wykonawców, których rzeczeni mieszkańcy niekoniecznie chcą słuchać, bo zwyczajnie na świecie mogą ich nie lubić czy wręcz gardzić. I nie ratują sprawy artyści lokalni, których się przy okazji promuje, bo – pomijając tych, którzy są na początku drogi – nie uważam, że na promocję zasługuje się z tego powodu, że się z jakiegoś regionu pochodzi (sztuka powinna się bronić czymś innym niż „pochodzeniem”). Inną sprawą jest, oczywiście, że nie ma takiej możliwości, żeby każdy był zadowolony, bo – na całe szczęście – mamy odmienne gusty. Zastanawiałem się nad możliwymi rozwiązaniami, choć najpierw wydawało mi się, że takich nie ma. Bo czytam ostatnio komentarze dotyczące sylwestrów i: Rozwiązanie pierwsze – nie ma „gwiazdy”, jest DJ/VJ – „w innych miastach mają gwiazdę! ”, „że co to jest za gmina, której na to nie stać!?”, „ale dziadostwo! ”, „jaki wstyd! ”, „Wałęsa oddawaj moje sto milionów! ”, „jaki pan, taki kram”. I tak dalej. Pominę milczeniem fakt, że sylwester to jest podobno impreza taneczna… Rozwiązanie drugie – „GWIAZDA” jest (tym razem pomijam poziom, który prezentuje): „czy naprawdę jest nas na to stać?!”, „najpierw naprawcie chodniki!”, „a ja bym wolał zamiast KOMBI, Krawczyka”. Tutaj pozwolę sobie jednak ponarzekać trochę wię- cej, bo – mocno uogólniając i z nielicznymi wyjątkami – nie przepadam za występującymi na sylwestrach i festynach chałturnikami, przepraszam – wykonawcami. Żeby była jasność: życzę wszystkim artystom (no dobra, przesadziłem, nie wszystkim), aby zarabiali jak najwięcej. Niemniej jednak do białej gorączki doprowadza mnie, że na wszelkiej maści „festynach” występują (ach, ten playback!) zespoły, które, jak podejrzewam, najczęściej (nie jest to rzecz jasna, regułą) nie grają biletowanych koncertów; wykonawcy, których płyt nikt nie kupuje; zespoły często będące obiektem drwin; „artyści”, którzy bez tego typu akcji po prostu nie mieliby racji bytu. Nie podoba mi się stawka, powiedzmy, 20 tysięcy złotych za zwykłą, trwającą niewiele ponad godzinę chałturę. Myślę sobie wtedy, że mechanizm jest taki: włodarze miast chcą, żeby w  ich miastach COŚ się działo, ale najczęściej mają gdzieś, co to będzie. Ważne, żeby igrzyska. Artyści natomiast myślą – jest sylwester/dni miasta/święto ziemniaka, więc można elegancko zarobić, bo któż może mieć lepsze stawki niż państwo, miasto, gmina, samorząd. Streszcza to w prostych słowach Grzegorz Halama w  piosence „Menago” z  filmu „Polskie Gówno” Tymona Tymańskiego – „Czeka na nas do wyrwania kupa siana/Juwenalia, plenery i  dni miast”. Nie ma się zresztą czemu dziwić, też bym tak pewnie kombinował (choć Najmądrzejsza Osoba, jaką znam, mówi, że nie ma takiej opcji, żebym nawet w takich okolicznościach coś zarobił, jeśli już to dołożę). Urzędnicy wzdychają więc i płacą. Bo jest sylwester albo „sezon” i trudno – takie są stawki. Zaklęty krąg. Może zatem rozwiązanie trzecie? Moje ulubione. Nie organizować podobnych imprez. Ot, po prostu… Krótkie pytanie: Wyobrażacie to sobie? Bo moim zdaniem rwetes byłby większy niż przy każdej innej z powyższych propozycji. Wymyśliłem więc rozwiązanie czwarte i przez długi czas wydawało mi się, że będzie najlepsze. Zrobić plebiscyt (głosowanie internetowe) i niech mieszkań- cy wybiorą sami. Super, co nie? Każdy ma prawo się wypowiedzieć, więc nikt nie będzie miał pretensji. Niestety, dziś jestem przekonany, że to tylko teoria. Obserwując, co działo się choćby przy okazji ubiegłych edycji Dąbrowskiego Budżetu Partycypacyjnego, obstawiam, że jedni drugich oskarżaliby o nieuczciwość i oszustwa, a inni zawiązaliby specjalny komitet, który zwróciłby się z prośbą do zbieraczy głosów, aby po zakończeniu głosowania przekazali wszystkie głosy na zespół pieśni i tańca, bo nikt go nigdzie nie zaprasza. Dlatego po raz pierwszy moją wielką radość budzi tegoroczne rozwiązanie problemu pt. „Dni Dąbrowy”, które idzie jeszcze dalej niż to z  ostatnich lat (piątek – rock, sobota – pop, niedziela – disco polo), a  polega na postawieniu jednej sceny w  Parku Hallera, moim zdaniem, masowej, a  w  Fabryce Pełnej Życia (byłe „Defum”, jakby ktoś jeszcze nie wiedział) bardziej alternatywnej, z Jimim Tenorem, Smolikiem i zespołem Łąki Łan na czele. I jakby ktoś chciał (lub nie) się ze mną spotkać, pogadać, potańczyć lub mi nawtykać, tym razem się wybiorę (no chyba, że będzie lało, bo wydaje mi się, że bywam meteopatą). A gdyby nie miał czasu, będę w tym samym miejscu 10 czerwca, kiedy moi młodzi i  niezwykle zdolni Przyjaciele z  zespołu „Fonogon” zagrają na żywo do filmu „Metropolis” Fritza Langa. Coś niebywałego! Właściwie to już bym poszedł…

Robert Strzała (Przegląd Dąbrowski, maj 2017)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *