Wystawa memów Marty Frej obyła się bez ofiar, incydentów i protestów. Jedyny proteścik, jaki miał miejsce, pojawił się na chwilę na profilu społecznościowym i spotkał się z tak negatywnym odbiorem, że wątek został szybko zamknięty przez administratora. Info co prawda poszło w Polskę i na wernisażu było więcej osób niż zazwyczaj (tak przynajmniej zapewniała dyrektor PKZ), ale było naprawdę spokojnie i bez skandalu. Samej zresztą (nota bene bardzo fajnej) wystawy też nie można uznać za skandaliczną. Nie będę rozpisywał się na temat historii sztuki i przypominał wszystkich budzących kontrowersje dzieł. Świat się zmienia, a ludzie wciąż protestują. Mechanizm jednak chyba zawsze jest taki sam. Pamiętam z okresu szkoły średniej, kiedy przed kinami wyświetlającymi film „Ksiądz” (reż. A. Bird) protestowano (oczywiście i tradycyjnie – bez wcześniejszego się z filmem zapoznania), bo tytułowy bohater był gejem. Pamiętam niedawne modlitwy przed koncertem zespołu Behemoth (choć napisano przecież – „gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby ludziom pokazać. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki i zamknij drzwi […]”, Mt 6,5-6). Pamiętam Liberę… Pamiętam Kozyrę… Pamiętam… I o ile nie odmawiam nikomu prawa do protestu i sprzeciwu (wręcz odwrotnie – zawsze trzymam się nieśmiertelnego zdania Woltera – „Nienawidzę twoich poglądów, jednak będę bronić do śmierci twojego prawa do ich wygłaszania”), to jeśli idzie o DZIEŁO SZTUKI (swoją drogą artysta nie może przecież płynąć z prądem i jego rola polega właśnie na się buntowaniu!), jego wynik jest ZAWSZE przeciwny do zamiarów tych, którzy protestują. Bo przecież poszliśmy wtedy na „Księdza”. Poszliśmy i bardzo nam się nudziło (ech, pokolenie „Indiany Jonesa”), a, żeby było śmieszniej, winą obarczyliśmy protestujących. Pamiętacie koncert Madonny, który oprotestowano, bo miał się odbyć (i oczywiście się odbył) 15 sierpnia? WSZYSCY o nim wiedzieli. Sam zresztą dowiedziałem się od Babci, która – daję słowo – Madonny nie słucha. Nie przedłużam, bo przecież każdy rozsądny człowiek wie, o co chodzi, a nierozsądni wciąż będą wygłupiać się i krzyczeć, choćby przeciwko namalowanym na jezdni biało-czerwonym przejściom dla pieszych, bo przechodząc przez ulicę, depczemy nasze narodowe barwy. Proszę się nie śmiać, nie wymyśliłem tego – rzecz miała miejsce w tym roku. Na Pomorzu. Jawi się tu, oczywiście, wiele pytań – co artyście wolno, a czego nie wolno? Czy istnieją granice w sztuce (moim zdaniem jest nią na przykład zagłodzony podczas wystawy kostarykańskiego artysty pies)? Czy jest coś, z czego nie można się śmiać i z czego nie można drwić? Na to ostatnie pytanie chyba odruchowo i natychmiast odpowiemy, że oczywiście. Bo śmierć, bo choroba, bo cierpienie… Tyle tylko, że, jak sobie przypomnę choćby grupę Monty Pythona, uświadamiam sobie, że nie ma tam sfery życia, w którą by nie uderzyła. Nie uznawali Anglicy świętości. Żadnej. I czy nie dlatego mają tak wielką i wierną grupę fanów? I znowu nie odkrywam tu żadnej Ameryki – myślę, że dzięki tego typu działaniom łatwiej nam oswoić śmierć czy chorobę. Kiedy coś wydrwimy, przestajemy się tego bać, staje się nam bliższe, bardziej ludzkie (pamiętacie lekcje obrony przed czarną magią, którą w „Harrym Potterze” przeprowadził Remus Lupin?). Rzeczą, która mnie w tym wszystkim jednak najbardziej zastanawia, jest całkowity brak dystansu. Do siebie. Do wartości. Do życia. Jakby dano nam świat i nakazano traktować go tylko i wyłącznie z siermięż- ną powagą. A im mocniej staramy się być (po) ważni, tym bardziej stajemy się właśnie śmieszni i żałośni. Weźmy choćby patos i dumę wszelkich ruchów nacjonalistycznych. Ks. Stanisław Walczak (były misjonarz), mówi także w tym kontekście o „teologii wyzwolenia” i zwraca uwagę, że „polska teologia narodowa jest przesycona nacjonalizmem, ślepym wywyższaniem i umiłowaniem swojego narodu – tak go kocham, że z tej miłości nienawidzę innych. A przecież w Nowym Testamencie nie ma narodu wybranego, bo wybrani są wszyscy, którzy wierzą w Chrystusa”. * A czy nacjonaliści z każdego kraju nie myślą o swoim narodzie w kategoriach wyjątkowości właśnie? Bo jeśli tak, to wszystkie narody są wyjątkowe. A skoro wszyscy są wyjątkowi, to nikt nie jest. Wracając jednak do dumy i traktowania wszystkiego „na serio”, to co? Napuszymy się, napniemy i naprężymy, po czym z tym brakiem dystansu do czegokolwiek przeżyjemy sobie życie. „I oto idą, zapięci szczelnie,/Patrzą na prawo, patrzą na lewo./A patrząc – widzą wszystko oddzielnie/Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo… ”.** Nuda, Panie…
Robert Strzała (Przegląd Dąbrowski, kwiecień 2017)
* „Gazeta Wyborcza” 18-19 marca, 2017
**J. Tuwim „Mieszkańcy