…pewnie nie muszę już pisać, że będę generalizował?
…nie wiem, czy bardziej mnie nudzi, czy bardziej denerwuje narzekanie na kościół.
…coraz mniej je rozumiem i coraz bardziej, nie chce mi się już go słuchać. i to bardzo. szczerze mówiąc.
…narzekań ludzi, którzy na przykład mają dziecko w wieku komunijnym/bierzmowalnym i opowiadają, jak to musi ono latać codziennie do kościoła na egzaminy, próby, spowiedzi, dodatkowe msze opatrzone pieczątką…
…narzekań nowożeńców, którzy musieli zapłacić za ślub tyle i tyle, bo dekoracja kościoła, bo specjalne krzesła, bo kwiaty, bo gołąbki, etc.
…narzekań rodziców, którym nie podoba się ksiądz uczący religii.
…narzekań na kolędę. że nie wiem, ile włożyć do koperty; że nie chcę, żeby mi łaził koleś po domu i rozliczał; że nie chcę go wpuszczać, ale sąsiad wpuścił, a poza tym moje dziecko idzie do komunii („ty wiesz w ogóle, ile taka impreza kosztuje?!”).
…narzekań, że nasz ksiądz to ma nieślubne dziecko, nasz przegrał w karty samochód, a z naszego jest straszny cham.
…nie mogę już tego wszystkiego słuchać, z jednego prostego powodu – nie ma w tym cienia prawdy!
…nic nie musimy, nikt nas do niczego nie zmusza i nie zmusi. to nie wiara nakazuje ludziom płacić za chrzty, komunie, śluby. to nie pan jezus mówi im, że mają wkładać grube kwoty w pokolędowe koperty.
…niech nikt mi nie wmawia, że jest przymus i że się nie da. bo da się. bo można. bo wszystko zależy od chcenia. i myślenia.
…bardzo chcę wziąć kościelny ślub albo ochrzcić dziecko, ale nie mam pieniędzy? – nie daję. bo nie mam!
…nie chcę księdza w mieszkaniu – nie otwieram.
…dostawia się katecheta do nieletnich – składam skargę.
…nie chcę/nie stać mnie na wydanie dziesięciu tysięcy na imprezę komunijną – nie spraszam setki gości, nie wynajmuję lokali, nie…
…w dużym skrócie: nie napędzam spirali.
…bo naprawdę nic nie muszę. absolutnie nic.
…nikt już chyba nie myśli dziś w ten sposób, że jego zbawienie zależy od tego, ile da na tacę. że pobyt w niebie wynika z ilości miesięcznie nabitych mszy. bo jeśli tak myśli, to nie myśli.
…mam serdecznie dosyć rozmów i dyskusji o tym, jak to księża (wiem o tym doskonale, że nie wszyscy) się panoszą i ingerują w nasze życia.
w moje nie ingerują, bo nie mam z nimi nic wspólnego. nie mam tego problemu, bo wyeliminowałem go ze swojego życia. to jest takie proste…
…nie mówię tu o odrzuceniu wiary, a jedynie(?) o zrozumieniu, że wszystko od nas zależy. czy zrobię komunię w lokalu, czy w domu, czy nie zrobię jej w ogóle, czy wpuszczę księdza po kolędzie, czy pójdę sprzątać kościół, czy nie – wszystko jest kwestią mojego wyboru. nie mogę więc narzekać, że „kościół się rozbestwił”. chyba, że sam mu na to pozwalam. ale wtedy mogę mieć pretensje tylko do siebie.
…podobnie, jak nie powinien mnie oburzać fakt, że kościół od zawsze stoi na straży pewnych (sobie bliskich) wartości. jeśli nie są to rzeczy kryminalne (typu ochrona pedofilów, patrz: niezgoda na ekstradycję polskiego obywatela Watykanu), a jest mi z nimi nie po drodze – rezygnuję ze współpracy. normalnie i prywatnie.
…żeby była jasność – podkreślam – nie chodzi mi o ogół (że np. ksiądz w sąsiednim mieście/wsi/parafii, to robi/wygaduje jakieś straszne rzeczy). mówię o takim bardzo jednostkowym podejściu. zrozumienie, że wszystko jest we mnie. w mojej głowie, rozsądku, poczuciu moralności. jeśli czyjekolwiek mi nie odpowiada, najzwyczajniej na świecie nie chcę mieć z nim nic wspólnego. myślę, że według tego samego klucza dobieramy sobie znajomych, przyjaciół. dlaczego w tym wypadku miałoby być inaczej?
…podejrzewam, że życie byłoby bardzo fajne i proste, gdybyśmy go sobie bez przerwy, a przede wszystkim bez sensu nie utrudniali. „życie jest piękne. niestety, trzeba umieć z niego korzystać. mam rację, Lutek? mam rację?”