Swego czasu – pluszcząc się w błogich wodach bardzo prywatnej pychy/pyszki – zastanawiałem się, jak bym chciał, żeby wyglądał mój pogrzeb. jak będzie wyglądał?
…czy przyjdzie dużo ludzi czy mało? czy będzie im naprawdę smutno czy tylko „tak, towarzysko”?
…wymyślałem sobie nawet warunki: żeby mnie skremowano i żeby potem była jakaś fajna duża impreza. taka przyjacielska. jakieś koncerty, alkohole, tańce, śpiewy, okrzyki i dużo radości do upadłego. żeby było naprawdę dobrze i ludzie byli dla siebie bardzo.
…chyba zmądrzałem.
…bo mi to wisi.
…z jednego prostego powodu – nie będę w tym uczestniczył i nie będę o niczym wtedy wiedział.
…oczywiście fajnie by było, gdyby ludzie dobrze się któregoś tam dnia bawili, ale z drugiej strony: ani nie mam na to wpływu (i równie dobrze można mnie będzie zakopać gdziekolwiek), ani jak wyżej. przejmowanie się takimi rzeczami zostaje więc żywym. nieżywi nawet nie mają tego w dupie. to nie ejst ich problem. są tak bardzo poza, że bardziej się nie da.
…nie jest tak?
P.S. Swoją drogą – jakże groteskowa jest myśl, że po śmierci nas obserwują i o nas dbają. nie chcę, żeby jakieś duchy obserwowały mnie w każdej – nawet najbardziej intymnej sytuacji. jakoś nie jest mi w smak myślenie, że pilnuje mnie wataha zmarłych przodków, a ja dyskretnie chcę podrapać się po jajach albo właśnie wycieram sobie tyłek. bo przecież nie po to zamknąłem się na zamek, żeby ktoś to widział…