…po raz nie wiem który oglądałem ostatnio, moim zdaniem bardzo niedoceniony, a może celowo skazany na niebyt film „acid house” (raczej trudno było w tym kraju wprowadzić do oficjalnej dystrybucji film, w którym – na przykład – w jednej ze scen ksiądz podaje kolesiowi LSD i mówi „ciało chrystusa”, a koleś się żegna i mówi „amen”, na opłatku jest maska diabła?). jest tam postać rory’ego, który jest tak przejęty ciążą i macierzyństwem swojej żony, że doprowadza do szału nie tylko ją, ale i widza. bez względu na tegoż widza płeć.
…zastanawiałem się, czy znam kogoś, kto jest jak rory – faceta, który przeczytał podręcznik rodzenia, zna się na zupkach, dietach, chorobach i konsystencjach kup, łazi cały czas za przyszłą matką i – jak powiedział góral z brodatego kawału – „jest ogólnie męcący”?
…myślę sobie, że każdy facet ma w sobie takie tendencje – nie wiem, czy bardziej wynikają one z troski o dziecko, troski o matkę, czy ze zwykłego samczego ego, które mówi mu, że jest najmądrzejszy i najlepiej się na wszystkim zna. nie znam chyba kogoś, kto notorycznie atakuje matkę swoich dzieci wszelkimi mądrościami na temat macierzyństwa (kiedy dziecko jest większe, to już jest chyba inaczej – niestety, często każdy rodzic chce wychować je, a może tylko wykreować na swoje podobieństwo, nie myśli o nim jak o osobnym bycie, a tylko o mini wersji samego siebie), wydaje mi się jednak, że współcześni tatusiowie trzęsą się nad swoimi dziećmi bardziej niż współczesne mamusie. zamykają szczelnie okna, boją się kurzu i trzymania dziecka przez inne osoby, bo główkę trzeba tak, a nie inaczej podtrzymać, bo inaczej się urwie i potoczy po dywanie.
…może to mieszanka, jakiejś dumy, połączona z poczuciem winy i zazdrości, że co prawda „jestem ojcem dziecka, ale przecież go nie urodziłem”. może rzeczywista troska o dziecko. a może po prostu – jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało – miłość. którą często wyraża się wszechwiedzącą postawą i przesadzoną troską.
…myślę też sobie, że problemem tak naprawdę nie jest zachowanie ojców, a ogólny poziom przygotowania ludzi do bycia rodzicami. są szkoły rodzenia, owszem, ale co potem? skąd ludzie mają czerpać wiedzę dotyczącą rozwoju, psychologii małego dziecka? nie każdy studiował na kierunkach pedagogicznych i tak podejrzewam, że większość rodziców działa na czuja. nie mówię, że to złe, nie znam się, może tak powinno być, przecież chyba zawsze tak było i sporo nas wyrosło na fajnych ludzi, niemniej jednak – jeśli rodzic nie wie, co zrobić (czy będzie chodziło o bóle brzucha, polecane pokarmy, czy temperaturę wody odpowiednią do kapieli) albo sprawę lekceważy albo odpowiedzi szuka w internecie. gdzie, jak wszyscy wiemy, roi się od fachowców. polecą ci leki na wysypkę, doradzą, jakie wybrać imię i rozwiążą wszelkie problemy wychowawcze. nie przeczę – ludzie powinni sobie radzić, pomagać i dzielić się doświadczeniem, ale dobija mnie fakt, że kiedy dziecko płacze i się krzywi, zamiast je obserwować, wpisujemy zapytanie do wyszukiwarki.
…najbardziej jednak ze wszystkiego dobijają mnie reakcje i zachowania typu „nadopiekuńcza babcia”, które przecież nie tylko babć dotyczą, a o których już kiedyś gdzieś pisałem…