…ktoś napisał, że niezbyt ładnie określiłem swoich kolegów i koleżanki z pracy (chodzi o cytowaną jakiś czas temu wypowiedź skiby, w których używa on słowa „miernoty”). żeby była jasność nie uważam się za bóg-wie-kogo (za miernotę też na szczęście nie), ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć i potwierdzić – jak w każdym zawodzie/zakładzie pracy – tak i w szkole zdarzają się miernoty. nie ma sensu zbyt długo rozkminiać. przecież każdy spotkał na swej drodze choć jednego nauczyciela, który nauczycielem być nie powinien. kogoś, kto, gdyby pracował w „normalnym” zakładzie pracy, wyleciałby na zbity pysk…
…to nie jest opinia. to jest fakt. są słabi hydraulicy, słabi aktorzy, mechanicy, stolarze, poeci, dziennikarze, więc co? – nie ma słabych nauczycieli? i dlaczego nie wolno mi o tym mówić? bo zły to ptak, co własne gniazdo kala? już o tym pisałem – nie zgadzam się i nie wierzę w to przysłowie (poszlaka – http://ranyboskie.blog.pl/2011/02/26/kalanie-gniazda/). jeśli ktoś coś robi słabo, czemu mam o tym nie mówić? jeśli jest ktoś, kto moim zdaniem, nie powinien uczyć (akurat w tym wypadku), mam – w ramach zawodowej solidarności – zamknąć pysk?
…jeśli ktoś – nie lubi ludzi; jeśli ktoś gardzi młodszymi od siebie („głupie to jeszcze, nic o życiu nie wie, a jakie przemądrzałe!”) i traktuje ich jak jakiś inny gatunek (mam w ogóle wrażenie, że dorośli traktują dzieci, jak jakieś zwierzątka, jak kogoś z innej planety; a przecież jak powiedział Korczak (nawet wczoraj widziałem to hasło) „nie ma dzieci, są ludzie”; mam zresztą podobne zdanie dotyczące płci czy orientacji), jeśli młody człowiek nie jest dla nauczyciela partnerem do rozmowy, to ja bym nie chciał, żeby taki ktoś uczył moje dziecko.
…ktoś mi zaraz powie, że to takie banalne, trywialne, niezbyt odkrywcze. że oczywiste po prostu. zgadzam się. piszę o tym jednak, bo wciąż takich ludzi nie brakuje. wciąż słyszę jakieś historie typu jedna pani do drugiej: „a do tej/tego to uczniowie lubią chodzić na lekcje, bo się z nimi spoufala, a tak przecież nie wolno, bo co oni sobie o nas pomyślą!”. o spoufalaniu też wspominałem, więc nie będę rozwijał tego wątku po raz wtóry.
…muszę jednak powiedzieć, że najbardziej (ale to chyba najbardziej) doprowadza mnie do szału ten typ, który, w myśl znanego przysłowia, wyżej oddaje stolec, niżby wskazywała na to pozycja jego odbytu. i ja naprawdę rozumiem, że nauczyciel powinien dbać o swoje dobre imię, szacunek, autorytet i wszystkie te rzeczy, ale – na litość! – jest takim samym jak inni człowiekiem. owszem, wykształconym specjalistą, człowiekiem z wyższym wykształceniem i tak dalej. ale nie pam buk wie kim. „dzień dobry dzieci/rodzice/panie sprzątaczki. ukończyłam/em studia 15 lat temu i mam dyplom, dzięki któremu mogę sobie wami gardzić. zresztą głównie do tego był mi potrzebny”. spotkałem i takich. serio.
…albo – „nie używam internetu (nie daj boże fejsbuka!), bo to takie pospolite i dla gówniarzy”. to ja już nie wiem, co mam na to powiedzieć. może nam się nie podobać wszędobylskość fejsbuka czy miałkość informacji w internecie. możemy się wściekać i próbować tłumaczyć, że są inne źródła informacji, że fejsbuk nie może zastąpić kontaktu z żywym człowiekiem. nie możemy jednak równocześnie powiedzieć, że tego nie ma, nie możemy obrazić się na to medium. może to być dla kogoś przykre, może niezbyt fajne, ale wiele rzeczy odbywa się właśnie w sieci. jak zamkniemy na nie oczy, jak się na nie obrazimy, to najzwyczajniej na świecie nie będziemy o nich wiedzieć. umkną nam. zostaniemy w tyle. myślę, że nauczyciel nie może sobie na to pozwolić.
…pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę w szkole, to – pełen jakiejś złej i niczym nieuzasadnionej buty i pychy – myślałem sobie, jaki to jestem nowoczesny, bo czytam Świetlickiego, a kto go nie zna, ten jest strasznie do tyłu i pewnie zatrzymał się na etapie Asnyka. i tak samo jak wtedy w swej pysze i zarozumiałości się myliłem, tak błędem byłoby, gdybym się na Świetlickim zatrzymał. a – niestety – znam też ten typ. skończyłem studia, dostałem pracę w szkole i koniec. nikt mnie już nie ruszy. świat się zatrzymał. kultura i wiedza się przecież nie rozrasta.
…przecież tak nie można. trzeba chociaż próbować dotrzymać kroku.
…inna sprawa to oczywiście tak zwany materiał i uczenie (będę mówił o polskim, bo myślę, że trochę – bez krygowania się – się na tym znam). kultura, sztuka, literatura się rozrasta, a w szkołach (niemal na każdym poziomie) wciąż uczy się: od starożytności do współczesności. z tym, że współczesna literatura polska (mówię o lekturach obowiązkowych) w szkole średniej kończy się na „Tangu”. uwielbiam ten dramat, ale to było 50 lat temu!!! literatura współczesna wygląda inaczej! i ludzie inne rzeczy teraz też czytają. a tymczasem w każdej szkole od początku – mity, starożytna Grecja, potem średniowiecze, Kochanowski, i tak dalej. rozumiem – podstawa. rozumiem – korzenie. rozumiem – kultura, tradycja, trwanie. rozumiem. zgadzam się. ale potem w tej ostatniej klasie się już goni i młody człowiek wynosi ze szkoły informację, że właściwie po II wojnie to już nic nie było. jakiś tam komunizm, ale to było trochę straszne, a trochę jak w „zmiennikach”. czy nie podobnie jest z nauką historii? kogo nie spotkam, to zawsze (no może 99%) w podstawówce, gimnazjum i liceum zaczynał od starożytności, a kończył na II wojnie. i jeśli sam nie będzie się interesował współczesnym światem, kulturą, literaturą i tak dalej – ze szkoły się tego nie dowie.
…a przecież skądś musimy czerpać informacje. ktoś nam poleci książkę, kto inny płytę, my znajdziemy jakiś dobry film i będziemy się chcieli podzielić. chyba w ten sposób to działa? wymiana, przepływ. oczywiście w różnych środowiskach wygląda to inaczej – kiedy dużo graliśmy z grzybiarzami, to miałem wtedy większy przepływ muzyki (bo każdy przynosił, co nowego wyniuchał), więcej jej słuchałem i teraz chyba tego brakuje mi najbardziej.
…co jednak, kiedy tego przepływu nie ma? kiedy nauczyciel ocenia (i tylko ocenia) mnie na podstawie jakiegoś wypracowania, które piszę z kluczem? rozumiem – przygotowanie do matury, przygotowaniem do matury, ale na polskich coraz częściej (choć, mam nadzieję, że nie jest to regułą) nic więcej się nie robi. tylko się do matury przygotowuje. i się tak naprawdę nie wie, czy ktoś potrafi pisać, jest bystry, elokwentny i jest „dobry”. wiemy, że potrafi napisać maturę z polskiego (co, moim zdaniem, nie jest absolutnie żadnym specjalnym wyczynem) i często, niestety, nic poza tym. słabe…
…myślę, że powinny być dwa przedmioty – jeden to język polski, drugi – język polski do matury. co się oczywiście nigdy nie wydarzy, bo tym kraju się tnie finanse kosztem człowieka przecież. nie zapominajmy o tym.
…dlatego przecież jest takie ciśnienie, żeby nauczyciel miał zrobionych milion kursów, studiów podyplomowych i najlepiej uczył 5 przedmiotów.
…studiowałem na wydziale filologii polskiej lat pięć. pracę w szkole podjąłem zaraz po ukończeniu studiów (czyli lat temu 12). pracować w szkole i uczyć polskiego chciałem, odkąd ukończyłem liceum (1995 rok). czy byłbym też dobrym historykiem sztuki albo chemikiem, skoro studia podyplomowe trwają trzy semestry i nie jest to moja pasja?
…dlatego właśnie uważam, że np. historii powinien uczyć ten, który tę historię zna i się nią pasjonuje, a nie ten, który ukończył przyspieszony kurs i zdobył uprawnienia. nie chcę tu, oczywiście!, umniejszyć wszystkim tym nauczycielom, którzy odnajdują się na i po studiach podyplomowych; stają się fachowcami i potem świetnie wykonują swoją pracę! oczywiście, nauczyciel powinien się rozwijać, zdobywać doświadczenie i poszerzać horyzonty. nie może stać w miejscu, bo świat w miejscu też nie stoi. uważam równocześnie, że powinien jak najbardziej „specjalizować się” w swoim przedmiocie, jak jest to na uczelniach wyższych. przyniosłoby to więcej pożytku, niż uczenie pięciu przedmiotów naraz.
…kończę, bo się rozbujałem trochę. ale wrócę do tematu na pewno. bo mnie boli. mam to szczęście, że większość pedagogów, których spotkałem była ludźmi otwartymi, zaangażowanymi, mądrymi i pełnymi pasji. ale byli wśród nich i tacy, którzy – po moim dwukrotnym zaprzeczeniu – „nie, nie oglądałem wczoraj ani „na wspólnej”, ani „m jak miłość” ” – mówili „eeeeeeeee, w ogóle nie ma z tobą, o czym pogadać”. to ja wtedy dziękuję, dobranoc…