…tak naprawdę – nie chodzi tu o mnie. tzw. „moja sprawa” stanowi jedynie bodziec, impuls i pretekst do – jakże banalnych i żadnym stopniu nieodkrywczych – refleksji…
…mianowicie:
…po opublikowaniu pism –
http://dabrowagornicza.naszemiasto.pl/artykul/1578761,dabrowa-gornicza-sprawa-roberta-strzaly-ciag-dalszy-walki-o,id,t.html#plus
– kilka osób zadało mi pytanie: „nie boisz się?”.
…jak mawia klasyk: „nie, nie boję się”.
…bo – niby czego?
…na przykład – „że nie znajdziesz potem pracy?”.
…nie rozumiem. mało tego – nie zgadzam się na taki typ rozumowania. czy robię coś złego? czy piszę/mówię nieprawdę? czy kogoś szkaluję? bo – w moim odczuciu – walczę (a może tylko zwracam uwagę „na”?) o coś, co uważam za słuszne i – wbrew powszechnemu i wszechobecnemu chowaniu głowy w piasek, potakiwaniu („lepiej siedzieć cicho, przecież mam dzieci”) i podkulaniu ogonka (przy obecnym stanie choćby rynku pracy – postawa to najczęstsza i w jakiś sposób zrozumiała) – nie robię nic więcej, poza zwykłym wypowiedzeniem swojego zdania. powiedzeniu głośno i wyraźnie (oczywiście nie miałbym tej możliwości, gdyby nie ten dobry gest, społeczny ruch i wsparcie wszystkich, którzy podpisali petycję –
http://www.petycjeonline.com/petycja_ws_decyzji_o_zwolnieniu_roberta_strzay
). czyli robię to, co się robić powinno. zatem – niby czemu miałbym się bać?
… „pieniądze” mają taką piosenkę – „czy mówiliśmy za cicho / czy może niewyraźnie / dlaczego nas tu nikt / nie traktuje poważnie?”.
… tak mi się to trochę kojarzy właśnie. najczęściej mam bowiem wrażenie, że nikt się ze mną/z nami nie liczy. na przykład sprowadza się gwiazdę(?) na dni miasta i się myśli, że został rozwiązany problem zapotrzebowania na kulturę na bieżący rok.
…albo bezczelnie i według klucza obsadza się wszelkie stanowiska „swoimi ludźmi”, bo się wie, że możemy sobie co najwyżej poszczekać przy piwku i pokląć w gronie znajomych. w myśl prostej zasady, którą w genialny sposób ujmuje szatniarz, pardon – kierownik szatni z „misia”: „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”.
…myślę sobie, że pytania typu „nie boisz się?”, wynikają z tego, że się przyzwyczailiśmy. że – parafrazując rektora z „chłopaki nie płaczą” – zapomnieliśmy o tym, że to oni są dla nas. nie odwrotnie. w myśl walki z takim myśleniem „pieniądze” pytają też o to, „co jest tak bardzo trudnego w zdaniu, że wszyscy jesteście na naszym utrzymaniu?”
…nie, nie boję się. wręcz przeciwnie – czuję jakąś wewnętrzną pewność (może to jest właśnie słynna odwaga?).
…czasem mam wrażenie, że zapomnieliśmy o swoich prawach i możliwościach. a przecież, na przykład siadając do gry, nie godzimy się zazwyczaj na to, żeby drugi gracz używał znaczonych kart. to czemu w prawdziwym życiu jest inaczej?
…pewien dziennikarz zadał mi takie pytanie: jeśli uda się panu wrócić do pracy, jak wyobraża pan sobie współpracę z aktualnym dyrektorem?
…myślę sobie, że to co najważniejsze w pracy nauczyciela odbywa się po zamknięciu za sobą drzwi klasy. i nie potrzebuje on do tego lubić swojego dyrektora. podobnie jak dyrektor – jeśli mnie nie lubi (bez względu na to jaki wykonuję zawód), a jestem fachowcem, nie powinien mnie z tego powodu, dajmy na to, zwalniać czy szykanować. niestety najczęściej obserwuję zupełną odwrotność…
…wydaje mi się, że dojrzałem. do „się-nie-bania”. a może po prostu nigdy bardziej nie byłem pewny tego, że – jak każdy! – mam prawo mówić głośno.
…tak, wiem – gwarantują nam to różne zapisy prawne (od konstytucji poczynając) i słynne zdanie, że „żyjemy w wolnym kraju”, ale w realnym świecie (nie świecie zapisów i przepisów) dużo częściej jest tak, że ideały i poglądy lepiej schować do szuflady („no pewnie że / ja zdanie swe / schowałem pod zeszytem”).
…nie, nie boję się. jeśli już to odczuwam raczej coś w rodzaju wstydu. że muszę dochodzić się własnych praw, że muszę szarpać się (tak jak to jest w moim wypadku o 1/2 etatu) czy wywlekać na światło dzienne jakieś brudy. wstydzę się. trochę przed samym sobą, ale najbardziej przed uczniami (czy ich rodzicami), którzy (niektórzy) – chcąc nie chcąc – obserwują to wszystko i prawdopodobnie wzbiera w nich uczucie zażenowania…