…mam wadę. niejedną. ale ta mi ciąży. gdyż nie potrafię niczego doprowadzić do końca. biorę się za coś albo łapię sroki za ogon i najczęściej nie wychodzi. umiera. z mojej winy. z braku konsekwencji. bo jestem jak mały chłopczyk, którego trzeba pilnować, żeby dokończył kanapkę.
…gorzej, że wokół więcej małych chłopczyków. ile zespołów już założyliśmy? a wypaliły dwa. ile razy film zaczynaliśmy? a wyszedł jeden (co prawda wiekopomny, ale jeden). nie ma co jednak przerzucać winy, kiedy
samemu jest się winnym. bo zacząłem pisać (większą formę) i utknąłem w pewnym momencie. 100 pomysłów, planów umarło naturalną śmiercią, a przecież może nie były rewolucyjne, ale na pewno wartościowe i ważne (ostatnio słyszałem kilka zdań, pytań – dlaczego nie ma paździerzy? bo jak słuchają tego, co się dzieje, to tworzyliśmy naprawdę COŚ). tak, wiem, nie ma co płakać nad mlekiem rozlanym, nie wchodzi się dwa razy do rzeki, czasu się nie cofnie, nie zwraca się Wisły kijem i tak dalej… szkoda mi po prostu czasem i bardzo raczej szans zmarnowanych, wszystkich niezrealizowań.
…mógłbym, oczywiście zrzucić winę na dzieci, bo staram się spędzać z nimi, ile mogę (też mam wyrzuty czasem, że wciąż za mało), ale to też do końca jest prawda. bo często tak chodzę, snuję się bez sensu i celu, coś obejrzę, coś podczytam i mogłoby się wydawać, że coś się dzieje. a przecież i tak jest w tym wszystkim jakaś jałowość twórcza. nie ma tworzenia żadnego, jest pozór i gadanina.
…a może po prostu jest tak, że przez lata zbudowałem wokół siebie taką siatkę, takie rusztowania pozorów. że znam się na tym i owym, że coś tam potrafię, posiadam jakiś talent, a naprawdę nie umiem nic… prócz tej siatki, tego rusztowania. …a gadaniną i dobrymi chęciami… …i tak dalej.
…tak. narzekam jak stary dziadek, a przecież mam lat 35 dopiero. i jeszcze wiele może się stać, może coś zrobię jeszcze. napiszę, nagram, wystawię przedstawienie… ale – tak serio – kiedy mam przeczytać te wszystkie książki,
obejrzeć te wszystkie filmy, spotkać tych wszystkich ludzi? jak z tym wszystkim zdążyć? bo jeśli umrę dziś popołudniu… albo i za 20 lat?
… tak naprawdę boję się śmierci. umierania. tego, co się za sobą zostawia…
…chciałbym zobaczyć jak Iga i Antek kończą szkoły, chciałbym chodzić w swetrze w lato, chciałbym pogłaskać siwą głowę Oli. i chyba stąd wynika cała reszta…
…kiedyś coś napiszę. kiedyś jeszcze zagram z kimś koncert.
kiedyś. kiedyś. kiedyś.
…jest sobota. spędzę czas z Olą i dziećmi. teraz. i wśród wszystkim wątpliwości będę szczęśliwy. wiem. jest dobrze…