…nie lubię się wypowiadać na ten temat. każdy wychowuje po swojemu. czasami jednak chcę…
…bo, jeśli jest coś, czego nie znoszę w małych dzieciach, to zazwyczaj są to ich rodzice. tak, wiem – jestem upierdliwy, nietolerancyjny i prawdopodobnie gadam bzdury, acz na przykład:
…wczoraj byłem z igą w miejscu, które nosi nieszczęsną nazwę „bawialnia”. i zewsza głosy matek:
– nie biegaj!
– nie piszcz!
– nie krzycz!
– nie skacz!
– nie! nie! nie!
(to jest słowo, które małe dziecko chyba słyszy najczęściej. każde).
…daleko mi do Toma Kruza i nie uważam, że dzieciom „wszystko wolno”. no ale skoro jest takie miejsce jak „bawialnia” czy po prostu plac zabaw, z basenem pełnym piłek, zjeżdżalniami, mnóstwem miejsca, kolorowymi miękkimi dywanami, to gdzie, jeśli nie tam, mają dzieci biegać, pocić się, drzeć mordę?
…albo w drugą stronę – „baw się!”. bo się dziecku nie chce bawić, tylko by sobie posiedziało, a tu zapłacone za godzinę się bawienia przecież. nie siedzenia…
…nie znoszę słów szkrab, smyk, brzdąc, maluch, pociecha itede. pamiętam, że kiedyś, jak Iga była mała, dostawaliśmy taką gazetę „twój maluszek”. zastanawialiśmy się, czemu oni nam to przysyłają i skąd w ogóle mają nasze dane. doszliśmy do wniosku, że dane musieli dostać ze szpitala, a przysyłają za darmo, bo połowę gazety zajmowały reklamy (w tym artykuły sponsorowane, np. że w foteliku się bezpiecznie jeździ, a najbezpieczniej to jakimś tam). nie dało się tego czytać za bardzo. oprócz listów do redakcji i konkursu na ojca miesiąca. ojciec miesiąca był na przykład taki, że kochał swoje dziecko, chodził z nim na spacer, wycierał dupę i umiał zetrzeć marchewkę. supermen po prostu. najśmieszniejsze, że w gazecie poświęconej dzieciom, jak ognia unikano słowa dziecko, zastępując je właśnie moimi ulubionymi sformułowaniami.
…czasami wydaje mi się też, ze ludzie nie zdają sobie sprawy, że ich dzieci kiedyś dorosną. wręcz przeciwnie – wydaje im się, że ich dzieci już do końca życia pozostaną szkrabusiami. czytam na przykład, że mamusie prowadzą bloga (tłumaczę się kolejny raz – jestem jak najdalszy od komentowania cudzej twórczości, mając naprawdę bardzo duży dystans do swojej, chodzi mi o zjawisko), w których piszą w imieniu swoich dzieci opowieści o tym, jak to „ho ho ho ho, dzisiaj zjadłem gruszeczkę, bo nie jadam słodyczy, jak inne dzieci i ostatnio coraz mniej używam smoczka. pięknie się śmieję i nauczyłem się słowa „ziaziu”. mama czasami sadza mnie na czymś, co nosi dziwną nazwę nocnik i raz nawet udało mi się tam zrobić siusiu, ale kupkę to wciąż robię do pieluszki”. albo opisuje taka mamusia w imieniu swojego smyka, jak działa spłuczka, czajnik, lodówka i tego typu brednie. nie jest li to, kurwa, przesadą aby?
…ja na przykład, a mam lat 34, nie chciałbym żeby moi znajomi przeczytali dziś takie historyjki o moim dzieciństwie. bo, choć wszyscy robiliśmy na siebie kupę, mówiliśmy „papu” czy „am”, to jednak w takim wypadku staje się to bardziej osobiste, zindywidualizowane, intymne po prostu.
…tak, jest blog igielit. tam jednak, tak mi się wydaje, nie wypisujemy żadnych pierdół typu „dzisiaj mam katarek, a na spacerku padał deszczyk”, tylko staramy się zapisać, zapamiętać to, co naprawdę dla nas istotne, ważne.
…może zatem jestem niesprawiedliwy? może dla innych ważne jest co innego i nie mam prawa się tego czepiać?
…nie, no. mam prawo. oceniać, komentować, mam prawo do tego, żeby mi się coś nie podobało. prawo do myślenia.
…więc myślę sobie, że sporo ludzi przegina w jedną lub drugą stronę. nadmiarem opiekuńczości, ciamcianiem nad wózkiem i takim… ugłaskiwaniem po prostu oraz najzwyczajnieszym na świecie pierdoleniem (nie brak mi słów – to jest jedyne pasujące tu słowo) można zrobić czasem więcej złego niż dobrego. szkoda… …bo dzieci są fajne…
ps.długo jeszcze mogę, ale synu się obudził, a walczę o tytuł ojca roku