…idę sobie. stoi pojemnik peceka. ten na ubrania. pod pojemnikiem babka i dwoje brudnych dzieci i facet z wózkiem. i szarpią się z tą blachą, próbując wyciągnąć jakieś ubrania.
…na to wszystko nadciąga jakiś facet. i z ryjem na nich. że kradną, że niszczą, że… …że w ogóle chamstwo i dzicz.
…oni nic sobie z faceta nie robią i nawet nie wiem, czy jest im głupio czy nie. może są przyzwyczajeni, może godność juz dawno schowali głęboko, a może, wręcz przeciwnie, choć nie widać tego na zewnątrz, tak naprawdę pali ich wstyd i poczucie wielkiego poniżenia. w kązdym razie – milczą. facet się wywnętrza, a potem, kiedy jemu skończą się inwektywy i dotrez do niego brak jakiejkolwiek reakcji, oni wyciągną z pojemnika jakiś stary sweter, wszyscy rozejdą się w strony różne.
…nie rozumiem. reakacji pana. przecież to dla biednych właśnie. że nie udali się do instytucji tylko próbują dopaść ubrania „u źródła”? że omijają biurokrację i radzą sobie sposobem?
zima idzie. dzieci marzną. nie czekałbym. nie zastanawiałbym się sekundy. w końcu – teoretycznie – i tak te ubrania powinny właśnie do takich ludzi trafić. że niezbyt legalnie i elegancko? nie wahałbym się. raczej.
postawa pana graniczy dla mnie z hipokryzją (jesli nią nie jest). owszem, jest praworządny, nie chce, żeby pojemnik peceka brzydko wyglądał, ewentualnie, żeby pozostałe ciuchy mu się walały przed blokiem. i ja to rozumiem (jakoś tam). ale oddać jakąś rzecz, a potem wyrzekać i napierdalać kogoś o to, że ją sobie wziął nie w tej kolejności, w jakiej było zaplanowane? całkowite zaprzeczenie…
czegoś tam…