Powrót do szkół stał się faktem. I nie będę się tutaj zastanawiał, czy to dobrze, czy źle, gdyż wiadomo, nie od dziś, że rząd wydaje takie a nie inne dyrektywy poprzedzone zapewne wcześniejszymi konsultacjami z szeroką grupą niezależnych ekspertów, gdyż jest to rząd otwarty na dialog, dyskusję oraz składający się z wybitnych fachowców, znawców tematu i autorytetów (jak mi to przez język/palce przeszło, to nie wiem…).
Reakcja wielu szkół, w tym dąbrowskich (co prawda nie wszystkie dąbrowskie szkoły do akcji się przyłączyły i z mojej perspektywy na to patrząc, jest to bardzo przykre, ale cóż mogę? Słowa mam tylko) była bezbłędna. Akcja „wracamy, nie pytamy”, odbiła się echem. A niektórym czkawką.
I ja dziś krótko(?) o tej czkawce.
Gdyż wypisałem sobie cztery schematyczne komentarze, cztery tony, które się w necie objawiły. Które są dość symptomatyczne…
Ton pierwszy jest mniej więcej taki – „Przestańcie niańczyć te dzieci. Klasówka czy sprawdzian to nie jest wyrok śmierci, a jedynie sprawdzenie wiedzy. To w końcu, po co się idzie do szkoły? Żeby chyba się uczyć i utrwalić wiadomości, poprzez sprawdziany. Ludzie dajcie nauczycielom robić to co do nich należy, a wy pomagajcie, a nie utrudniajcie. Bo naprawdę wychowacie te dzieci na nieporadnych życiowo.”
Uściślijmy zatem – sprawdzian, czy klasówka, oczywiście, że wyrokiem śmierci nie są, ale nie są też żadną formą utrwalenia wiadomości. Sprawdzian, jak sama nazwa wskazuje, sprawdza, a nie uczy, czy utrwala. Nazwa mojego zawodu zaś wcale nie brzmi sprawdzacz.
Zrobiliśmy kiedyś z nauczycielami na warsztatach Dopamina Lab takie wyliczenie i wyszło nam, że na sprawdziany i klasówki (włącznie z omówieniem i poprawą) zdarza się nam tracić i 30% godzin rocznie. Tak, tracić. Czas ten przecież mógłby być poświęcony właśnie nauce, a jak mówi M.Żylińska „od mierzenia jeszcze nikt nie urósł”. Umiejętności, czy wiedzę naprawdę można zbadać w jakiś inny sposób. Naprawdę. Nie potrzeba do tego robić dziesiątek sprawdzianów.
Popatrzcie na świat z perspektywy Ucznia. Ale tak serio! Wracasz do domu, masz odrobić prace domowe z dwóch przedmiotów i przygotować się na jutro do jednego sprawdzianu i jednej kartkówki. I ja wiem, że zaraz się podniosą głosy – „ło panie, ale cóż to jest za wiedza i jak dużo jej jest? Przecież to jakieś bździny i do zrobienia na szybko”, ale ludzie… To są dziesiątki informacji z kompletnie z różnych dziedzin, najczęściej jakieś abstrakty oderwane od nastoletniej rzeczywistości, a my chcemy je wtłoczyć w te mózgi, które też przecież mają swoją wydajność i pojemność. W dodatku mają to wyryć w domu. W dodatku są to dzieci/młodzież. Co z odpoczynkiem i regeneracją? Co z relacjami? I to naprawdę nie jest jakiś mój wymysł. Polecam stan badań naukowych.
Albo – zanim zaczniemy narzekać, że ta współczesna młodzież taka głupia i nic nie wie, o życiu i świecie… Weźcie to sobie wyobraźcie albo przypomnijcie. Fajnie było? Jak się czuliście wkuwając do i
jak wpłynął na Wasze życie sprawdzian z rodzajów gleby w zachodniopomorskim? No i jak tam Wasza średnia ocen z siódmej klasy?
Na temat sprawdzania notatek i zeszytów nawet się nie rozwijam, bo nie ma takiego czegoś wpisanego w Ustawę o systemie oświaty, zatem ich sprawdzanie i ocenianie jest zwyczajnie niezgodne z prawem.
Ton drugi – „Pewnie, nic nie róbcie. A wszystko po to i dlatego, że głupim narodem się łatwiej rządzi. Będzie więcej osłów tylko”
Otóż nie, Marianie. Pomijając wszystko, co powyżej – ośmielam się uknuć tezę, że jest wręcz odwrotnie i to aktualny kształt polskiej szkoły, właśnie do tego prowadzi. Uczymy (się) na pamięć, uczymy (się) odklepywać, uczymy (się) jakichś totalnie oderwanych od czegokolwiek rzeczy. Nie łączymy faktów, nie wiemy nic o otaczającej nas rzeczywistości, ścigamy się na średnie i świadectwa z paskiem.
A potem napierdalamy się hejtem oraz obrzucamy błotem po internetach, jesteśmy podzieleni, nie potrafimy rozmawiać, nie rozumiemy, że skoro dają, to znaczy, że zabierają i co to właściwie takiego ten Trybunał Konstytucyjny? I tak dalej.
Nie pomogą tutaj wzory skróconego mnożenia, nie pomoże imię psa Rzeckiego (o pomyśle na maturę z polskiego w następnym odcinku). Może sytuację zmieniłoby uważne wsłuchiwanie się w drugiego człowieka i uczenie się tego, co naprawdę istotne? Albo po prostu – inaczej…
Ton trzeci – „To wszystko ściema. W czerwcu i tak nic się nie robi, a we wrześniu zarzucą ich/nas na nowo tym wszystkim i to we wzmożonej formie”
No, niestety… To jest ta opcja, przed którą rozkładam ręce i myślę, że najczęściej tak właśnie się stanie. Bo czytam na szkolnych stronach, że czerwiec będzie takim „oswojeniem i przygotowaniem do tradycyjnej edukacji”. Tradycyjnej, czyli jakiej? Przestarzałej i nieefektywnej? I opadam z sił. Czyżbyśmy wciąż niczego się nauczyli? Choćby przez ten rok…
Trochę pociesza i buduje mnie głos jednego z dyrektorów, który mówił w radiu, że „zobaczymy, co nam da ten eksperyment bez sprawdzianów i ocen”. I że może wykorzystają to po wakacjach… Bo to piękna postawa. Zobaczymy, spróbujemy, nie zamykamy się. Chylę czoła…
Z tego optymizmu wytrąca mnie jednak fakt, że podobne głosy, są głosami często osamotnionymi, co budzi we mnie od razu myśl o nierówności społecznej. Czemu jedni mają pracować i działać w przyjazny i efektywny sposób, a drudzy wciąż mają tkwić w miejscu, które nie zmieniło się od dwustu lat? Bo mieszkają w innym rejonie albo źle wylosowali…?
Ton czwarty – „w mojej szkole tak się, niestety, nie dzieje i już mamy zapowiedziane klasówki w pierwszym dniu po powrocie”.
Cóż można powiedzieć?
Powyższe decyzje są suwerennymi decyzjami dyrektorów i nauczycieli i nikt nie może ich zmusić, żeby zrobili coś inaczej. Pozostaje prosić (choć – kiedy dzieciom dzieje się krzywda – prośba zakrawa o współudział), życzyć im i apelować. I zwrócić uwagę, że w tym samym czasie do jednej z Budzących się Szkół, bodajże w Krakowie, jest w tym roku 5/6 kandydatów na jedno miejsce. Albo, że brałem ostatnio udział w świetnym z młodzieżą spotkaniu i zdają się mówić jednym głosem. „Polska szkoła zazwyczaj jest do bani”. I zwracają uwagę dokładnie na te same problemy. Nie dlatego, że są głąbami i leniami. Po prostu widzą, jak to wszystko wygląda i że nie gra.
Czyli wszyscy wiemy, jak jest, a polska szkoła wciąż pozostaje w tyle. Czemu tak się dzieje?
Bo system…
…tylko, że system to my przecież…
Oraz – wszystko jest w głowie…
P.S. Próbowałem krótko, stąd uproszczenia i chaos, ale i tak krócej nie umiem…