I naprawdę rozumiem, że trzeba rozmawiać (choć tym gadaniem też już bywam zmęczony i chciałbym jednak działania więcej, takiego jednostkowego) o polskiej szkole i jej sensowności, ale coraz bardziej mnie to jednak przerasta. Coraz częściej wszystkie te dyskusje idą w kierunku – wszystko jest do dupy, nauczyciele są do zwolnienia, całą podstawę programową trzeba wyrzucić do kosza, matur nie powinno się zdawać, no i generalnie – nic się w polskiej szkole nie zgadza, więc tylko popiół i zgliszcza.
No więc, nie.
I posłużę się przykładami z mojego podwórka. Bo ja naprawdę rozumiem, że kanon lektur może i jest przestarzały i Uczniowie nie rozumieją „Wesela”, romantyzm kazi ich dusze i serca cierpieniem oraz oddawaniem życia za miliony, „Bogurodzica” jest kompletnym anachronizmem, a „Lalka” absolutnie nie odnosi się do problemów młodego człowieka. Ale – pomijając fakt, że są to składowe kultury, które warto znać, choćby po to, żeby móc się do nich odnieść – moja rolą jest to znaczenie „Wesela” w jakiś sposób przybliżyć; wspólnie zastanowić się nad tym, jaką krzywdę może zrobić współczesnemu społeczeństwu romantyczny sposób myślenia o świecie i ojczyźnie; zwrócić uwagę, że autor „Bogurodzicy” także mówi o problemach, które dotykają człowieka, bo tak jak my – ma jakieś pragnienia i oczekiwania, więc może o tym porozmawiajmy; a panorama społeczeństwa i wielość charakterów i dylematów, którą kreśli Prus, to jest naprawdę coś niebywałego (znam argument, że to są miłosne problemy 40-latka z drugiej połowy XIX wieku, ale naprawdę – to nie jest książka tylko o tym). O aktualności choćby takiego „Ferdydurke”, czy publicystyki Orzeszkowej nie wspominam, ale sprawdźcie jej „Kilka słów o kobietach”. Czy to wciąż nie jest aktualne?
Tak, to prawda. Kanon lektur wciąż opiera się na cierpieniu i trudno znaleźć tam „coś wesołego”. I nie mówię, że mi się to podoba, bo często powtarzam, że jest mi od tego słabo, ale z drugiej strony – czy wszystko musi być takie na maksa rozrywkowe? No i czy szkoła ma być jedynym wyznacznikiem? Często uważam wręcz odwrotnie – jest to naprawdę fajne i budujące, kiedy Uczniowie wskazują mi, że we współczesnych tekstach kultury jest przecież zupełnie inaczej. I mamy wtedy płaszczyznę do dyskusji.
Świat nie opiera się tylko na tym, co współczesne. I jak bardzo są mi bliskie różne seriale, czy książki, które mówią o problemach współczesnej młodzieży i jak bardzo o tych tekstach staram się z młodzieżą rozmawiać, tak bardzo uważam, że potrzebny jest też jakiś punkt odniesienia. Choćby po to, żeby powiedzieć, że problemy Cezarego Baryki nie są i nie będą moimi problemami.
Bo przecież literatura jest wciąż i w kółko o tym samym. Czyli o Człowieku… Nie ma innego tematu…
Nie uważam też, że należy zwolnić wszystkich nauczycieli, bo wszyscy są źli i fatalni. Jest to głęboka i duża niesprawiedliwość. Tak, to prawda – zdarzają się różni frustraci, pojebańcy i bezdusznicy. Ale większość tych, których mam szczęście znać, wcale taka nie jest i naprawdę dbają o dobrostan Ucznia oraz przekazanie mu różnych umiejętności. Tak, czasem się gubimy. Czasem nie wiemy, co zrobić, czasem jesteśmy wielu rzeczy nieświadomi i bardzo często uprawiamy jakąś fikcję (którą polska szkoła często jest). Boimy się kontroli z góry, często pracujemy pod presją, ulegamy jakimś idiotycznym przepisom. Nie wszyscy ogarniamy Internet (choć warto zauważyć przy okazji, że akurat na tym polu nauczanie online zrobiło coś dobrego). Ale równocześnie nie wszyscy jesteśmy demonami, które chcą wyssać z człowieka krew i zabić jego kreatywność. Może trzeba nas więcej szkolić, ale znowu nie fikcyjnie, a na poważnie (pytanie – czy chcemy się uczyć?), wprowadzić treningi (np. NVC), przeprowadzać superwizje, wypierdolić w kosmos całą tę biurokrację, robić okresowe badania psychologiczno-psychiatryczne oraz większą selekcję „na starcie”? Może wywalić Kartę Nauczyciela i urynkowić to wszystko? Nie wiem…
Mógłbym tak bardzo długo… Na przykład o likwidacji matur ze wszystkiego, niepisaniu wypracowań, liczeniu wszystkiego przy pomocy kalkulatora i tłumaczeniu translatorem gugla, ale tak naprawdę, to mi się chyba nie chce. A i Wam nie będzie się pewnie chciało tego czytać…
Chce mi się natomiast myśleć, że do wszystkiego można podejść albo wielopoziomowo albo jednostronnie. Problemów jest wiele i wszystkie są wielopiętrowe. Nie można ich rozwiązać przy pomocy prostych „ciachnięć”, czy szybkiej serii sierpowych i prostych.
Powtórzę – w żadnej dziedzinie fundamentalizm się nie sprawdza, a tym, czego wszyscy tak naprawdę potrzebujemy, jest spotkanie się pośrodku mostu. Oraz – tak na pierwszy strzał – przynajmniej trzy rzeczy.
Empatia i zobaczenie Człowieka w każdym Człowieku, brak oderwania od rzeczywistości i zaprzestanie uprawiania fikcji oraz przede wszystkim – o czym cały czas mówi choćby niezwykle przeze mnie ceniony Łukasz Korzeniowski ze
Bo tak jak naprawdę wcale nie chodzi o kanon lektur, tylko o rozmawianie na ich temat, tak samo rzecz w tym, że polska szkoła wcale nie jest do całkowitego zaorania, ale potrzebuje naprawy i społeczności zaangażowanej w działanie na własną rzecz. I to naprawdę na wielu poziomach, ale na pewno nie takim, że rozwalimy wszystko i zrobimy swoje (czasem można odnieść wrażenie, że tu się już nikt nikim nie przejmuje i jest jakaś gadka mądrych dorosłych na jakiejś wielkiej sali, w której rozstrzygają i stają w obronie małych i młodych – czyż właśnie nie robię tego samego niniejszym? -, a ci młodzi i mali otwierają sobie w tym czasie żyły i połykają różne cyjanki i nikt tego nie widzi, bo jest tylko „ja”, „moje”, „to oni”, „to tamten”, „nie ja”), tylko trzeba to zrobić organicznie, oddolnie i w porozumieniu. Także z tymi ludźmi, którzy na obrzeżach mają tej szkoły zupełnie inną koncepcję…
Czuwaj!