Kiedy trzy miesiące temu zobaczyłem swój plan lekcji i okazało się, że w poniedziałki(!) zaczynam o 7.25, a kończę po 15, nie rozpierał mnie entuzjazm.
Gdyby mi dziś ktoś powiedział, że mam przyjść w zimny i deszczowy poniedziałek na 6 rano, już w niedzielę wieczorem byłbym w blokach startowych i nie mógł się doczekać. Aktualnie mi się jakoś niespecjalnie chce… Iść w ten onlajn…
…bo codziennie rano logujemy się do różnych aplikacji typu Teams, patrzymy lub udajemy, że patrzymy w ekraniki i próbujemy się uczyć, spotykać, rozmawiać. Z prawdziwą jednak nauką, czy spotkaniem niewiele to ma wspólnego. Premier ogłosił, że nauczanie zdalne potrwa do końca roku, a potem będą „ferie” i zabrzmiało to jak wyrok. Tkwimy w jakiejś takiej stagnacji i marazmie. A może nie „my”? Może uogólniam zbytnio… Może to tylko moje odczucia… Bo mam wrażenie, że niewiele się dzieje tak na serio.
Niewiele lub nic.
Brakuje nam ruchu, gestu, mimiki. Uśmiechu, mrugnięcia okiem, wyciągniętej ręki. Okazuje się, że specjaliści od mowy ciała mieli rację. To, co uważaliśmy za dodatek, stanowi tak naprawdę esencję aktu komunikacji.
I nagle jesteśmy bezradni. Bo nie jesteśmy sobie w stanie przekazać tego wszystkiego tylko przy pomocy słowa (mówionego, pisanego) czy obrazka, jednej z pięciu czy sześciu emotikonek. Potrzebujemy ruchu. Potrzebujemy dynamiki. Bo odbieramy i uczymy się świata wszystkimi zmysłami, a tymczasem został on zredukowany do dwóch. Potrzebujemy drugiego Człowieka.
Powtarzamy jak mantrę, że edukacja to relacja, a właśnie mam ogromne obawy dotyczące tego, czy online możemy w ogóle mówić o budowaniu jakiejkolwiek relacji. Chyba, że po prostu tylko mnie to przerasta i nie umiem…
Tak, wiem, ktoś może mi zarzucić (i będzie miał rację, nie idzie mi o się licytowanie), że nie mam powodów do narzekania, więc je sobie znajduję. Że inni mają dużo gorzej (że branża turystyczna, koncertowa, gastronomiczna i każda inna ledwo zipie), a przecież mam kochającą się rodzinę, pracę, dach nad głową, jakoś ląduję finansowo na koniec miesiąca… W czasie lekcji mogę wyłączyć kamerkę i zapalić sobie papierosa, a gdybym się uparł, mógłbym cichaczem popijać piwo z kubeczka. Żyć, nie umierać. Zdaję sobie z tego sprawę, ale i tak – myślę o tym, co dzieje się w moim środowisku… Bo myślę, że odczucia zarówno innych Nauczycieli, jak i Uczniów bywają podobne…
Tymczasem jednak jestem na skraju. Jakiegoś takiego załamania i wyczerpania. Obłędu. Gdyż mam wrażenie, że – jak większość ludzkości – zamieszkałem w Internecie. Pracuję tutaj, czerpię informacje, kontaktuję się z Przyjaciółmi. Gubię się w tym chyba (wydaje mi się na przykład, że tu się nie rozmawia, a wymienia poglądy). I choćby nie wiem, jak był kolorowy – bez realnego kontaktu z drugim Człowiekiem staje się zwyczajnie nudny i przewidywalny.
Czy tak samo czuje się ucząca się zdalnie część naszego społeczeństwa? Czy młodzi ludzie w ogóle to dostrzegają, czy może niepostrzeżenie (zauważana tylko przez dziadersów) właśnie kończy się budowa nowego niezbyt wspaniałego świata?
I jakoś bardzo mi nas wszystkich żal…
Bo czy nie wyjdziemy z tego wszyscy kalecy?