Sprawa, oczywiście, jest wielowarstwowa i to tylko wierzchołek góry lodowej, ale…
…na przystanku wita mnie plakat „Matura w rok!”. I natychmiastowa refleksja… …ale – jak to?
Podjeżdża tramwaj, wsiadam, myślę… …przypominam sobie chłopaka, który nie zdał matury z polskiego w pierwszym terminie (nie podjął w ogóle próby napisania wypracowania) i przychodził do mnie w sierpniu, żeby się jakoś przygotować do poprawki. Był cztery razy, nie przeczytał chyba ani jednej lektury, pisaliśmy rozprawki. Piszę do niego smsa, bo przecież są już wyniki.
Zdał. Na 60%.
Nauka w szkole średniej trwa różnie i zależy od rocznika oraz typu szkoły. Trzy lata (właśnie się ta akcja kończy), cztery, pięć.
Z moich obserwacji wynikało, że często jest to zwykła strata czasu. Teraz mam namacalne dowody.
Powtarzając jak mantrę – „to może być na maturze” albo bezrefleksyjnie realizując coś tylko dlatego, że jest w podstawie programowej (choć tak naprawdę nikogo specjalnie to nie obchodzi) – powtórzę się – TRACIMY CZAS.
Skoro można to ogarnąć w rok lub krócej – co dzieje się z pozostałymi latami, godzinami, minutami? Tłuczemy do głowy te wszystkie synekdochy, oksymorony, bezskutecznie próbujemy wskazać różnice między trenem, a elegią, klepiemy te rozprawki do porzygania…
Po co? Żeby zdać maturę.
Zdadzą bez tego wszystkiego.
Jestem przekonany. Wiem.
Co zrobić, żeby go nie tracić? Wydaje mi się (nie jestem metodykiem, od dwudziestu lat sporo bazuję na intuicji, staram się grać zgodnie z aktualną sytuacją, czy specyfiką grupy), że najważniejszą sprawą jest próba odpowiedzenia na pytanie – co z tej, czy innej książki jest dla mnie istotne? Czy cokolwiek? Bo może nic?
Bo – czy szesnastolatek/siedemnastolatek jest w stanie przejąć się, czy choć trochę wczuć w rozterki Konrada/Gustawa? No „jak ma zachwycać, kiedy nie zachwyca?”.
Literatura porusza zawsze jeden temat.
Człowieka.
Nie ma takiej lektury, nie ma takiej książki, która byłaby o czymś innym.
I to jest zarówno punkt wyjścia, jak i dojścia. Nie ma najmniejszego znaczenia fakt, jaki kolor oczu (a właściwie oka) miał pies Rzeckiego, istotne jest natomiast – czy nastolatek jest w stanie przejąć się niespełnioną miłością czterdziestopięcioletniego mężczyzny? Czy jest jakikolwiek punkt wspólny, o którym można na tej lekcji POROZMAWIAĆ (bo jeśli myślę o czymś, co nie jest stratą czasu – jest to zawsze rozmowa, poznawanie swoich poglądów i konstruowanie myśli, ubieranie jej w słowa, jestem przekonany, że nie ma niczego ważniejszego).
Bo może na przykład to, że wspomniany czterdziestolatek rzuca się pod pociąg? I problem samobójstw… Jak najbardziej aktualne.
Bo – być może nie rusza mnie problem Baryki w kontekście odzyskania niepodległości i pytania „Polska, ale jaka?” (choć to akurat i współcześnie okazuje się bardzo istotnym pytaniem), ale już jego buntu przeciwko właściwie wszystkiemu – owszem. Na marginesie – „Przedwiośnie”, choćby, czy też właśnie ze względu na wiek bohatera na pewno jest współczesnemu uczniowi bliższe, niż losy Macieja Boryny. Choć już na przykład Jagna jest o wiele ciekawsza. Bo inna. Bo pogubiona. Bo być może wykluczona wcale nie za to, że się puszcza, a raczej z tej przyczyny, że na kimś wściekłość i bezsilność tłumu musi się skumulować. Bliskie?
I tak dalej i tym podobne.
Z faktem, że po prostu należy zmienić kanon lektur, tym razem się nie mierzę…
Konkluzja jest bowiem banalna i chodzi/marzy mi się tylko jedno – niech szkoła nie będzie stratą czasu. Mamy cztery czy pięć lat na budowanie relacji, rozmowy i dyskusje. Rozmawiajmy, szukajmy punktów wspólnych, rozpatrujmy problemy. Poruszajmy nitkę wrażliwości i pokazujmy, że literatura i kultura zawsze mówi nam coś o nas samych. Bez względu na czas i miejsce jej powstania. Zawsze można tam coś znaleźć, choć nie ma też sensu czytać coś, czego kompletnie się nie rozumie. „Dziady”, „Wesele”… Tak, arcydramaty i arcydzieła… Nie zrozumiemy na sucho. Wystarczy bryk… To i tak „tylko do matury”. Szkoda czasu, który można wykorzystać na inną książkę, czy film, które naprawdę mnie ruszają i rozwijają…
A matura? Będzie dobrze. Na różnych poziomach i w różnych procentach.
A jeśli tylko uda się w tym równaniu pominąć ciśnienie zewnętrzne – nie będzie to żadnym końcem, ani początkiem świata….