Kumpela mi opowiadała (przed wakacjami jakoś), że do ich szkoły (średnia) uczęszcza transseksualny uczeń czy uczennica (nie pamiętam, a poza tym – nie to jest w tej historii najważniejsze). Nie jestem zaskoczony, nie dziwi mnie, spotykam niemal codziennie, szanuję, rozumiem, często wręcz podziwiam. I nie będę się też tutaj wypowiadał na temat psychologii, czy biologii. Jest tyle autorytetów, fachowców, że – wyjątkowo – odstąpię od zasady „nie znam się, to się wypowiem”.
Coś innego nas przecież w tej historii zbulwersowało. I skupię się właśnie na tym, nad czym skupiła się moja znajoma, a muszę powiedzieć, że wkurwiona była na maksa.
Mianowicie – reakcji jej kolegów i koleżanek na konferencji. Wiem, że nie wolno, bo jest tajemnica rady pedagogicznej i dlatego nie podam nawet nazwy miejscowości, gdzie rzecz się rozgrywa, a i ona jej nie złamała, bo danych żadnych nie znam (trudno, żebym znał skoro „daleki ląd”). Niestety, bez komentarzy podobno się nie obyło. Nie będę przytaczał, bo od samej opowieści robiło mi się niedobrze, ale musicie uwierzyć mnie, jak ja uwierzyłem jej, że były mega żenujące i niesmaczne. Słabe i na poziomie maksymalnie podstawówki. Dobra, trudno…
Nie, nie śmiali się wszyscy… M. mówi, że kilka osób (w tym ona, wiadomo) siedziało, lekko się czerwieniąc i… …no właśnie NIC więcej.
Nikt się nie odezwał, nikt nie powiedział, że to zwyczajna bieda i żenada.
Nic.
I tylko potem było im wstyd i mieli moralne kace.
I dzielili się ze sobą tymi kacami.
Że okazali się tylko mocni w gębie poza konfrontacją, a jak doszło co do czego – podkulili ogonki…
I mógłbym teraz pociągnąć wątek, że to jednak szok (choć tak naprawdę wcale mnie to nie szokuje). Że wykształceni i otwarci na świat ludzie (według M. większość jej koleżanek i kolegów z pracy na co dzień jasno i bezpośrednio mówi o tym, że do tzw. konserwatywnej prawicy raczej im daleko). Mógłbym pozałamywać ręce nad tym, że ludzie uważający się za „inteligencję”, zachowali się… …delikatnie mówiąc – nieprzystojnie. Bo nawet jeśli potraktować to jako taki wygłup i śmieszkowanie w gronie znajomych ludzi; nawet jeśli wszyscy oni na co dzień wykazują się empatią, otwartością i są wzorcami dobroci, niezbyt potrafię to usprawiedliwić… I nie chodzi o brak poczucia humoru… Bo zawsze sobie myślę w podobnej sytuacji – a gdyby to było moje dziecko? I tak by się z niego jacyś ludzie nabijali? Jakbyście zareagowali? I przypominam sobie tę scenę z „Filadelfii”, w której Tom Hanks wysłuchuje homofobicznych żartów…
Poniekąd z innej beczki krótka historyjka o kandydatce LEWICY, która dwa dni rozdawała ostatnio w moim mieście ciasteczka i namawiała, żeby na nią głosować. No i tak się złożyło, że sobie rozmawialiśmy, przedstawiała się i tak dalej, a obok stała cała rodzina Rosjan. No i ci faceci, którzy nieśli jej te ciastka na takich dużych tacach, wystartowali do tej rodziny, żeby i ją poczęstować poczęstować. Zostali jednak przez kandydatkę bardzo szybko wyhamowani krótkim – „Im nie… Tylko wyborcom”.
Lewica…
Lewica, jak sam skurwysyn!
Stałem obok i udawałem, że nie słyszę…
Więc przy okazji krótka historia o mnie, który podczas wakacji obserwuje dwa psy, mieszkające w osiatkowanych kojcach (dwa na dwa?) przykrytych blachą. Owczarki niemieckie. I nigdy nie widzącym ich poza tymi klatkami.
I co?
Oprócz tego, że nad tym boleję i opowiadam? Co robię? Co zrobiłem?
Podobnie jak moja kumpela w tym pokoju nauczycielskim NIC.
Absolutnie, kurwa, NIC!
I nie chodzi mi o jakiekolwiek tutaj ocenianie, ale wydaje mi się, że zdarzają (a może dzieją się nieustannie) nam się takie sytuacje, w których, tylko z tej prostej przyczyny, że nie wykazaliśmy się jakąś minimalną odwagą (a może kręgosłupa nam na chwilę brakło, bo przecież nikt by mojej koleżanki nie zlinczował, a właściciel psów nie ożeniłby mi kosy, gdybym mu chociaż zwrócił uwagę), zdarzają się takie sytuacje, po których mamy ochotę zwyczajnie się samoopluć albo samospoliczkować.
Bo pozujemy na, nie wiem, obrońców praw zwierząt, obrońców praw człowieka, ludzi tolerancyjnych i nie wiadomo kogo tam jeszcze, a kiedy przyjdzie tych swoich poglądów bronić lub chociaż je wyrazić, wolimy przemilczeć… I dochodzi do ekstremalnych sytuacji, w których nie reagujemy na płacz bitego w mieszkaniu obok dziecka…
I się tłumaczymy sami przed sobą. Że szkoda nam czasu, że nie chcemy psuć atmosfery, bo po co się kłócić, bo jeszcze wezmą nas za buca, który ma się za nie wiadomo kogo i chce narzucić innym własne, najlepsze i najmądrzejsze zdanie (o sobie takie opinie usłyszałem ostatnio), bo – jak głosi jedno z moich najnajznienawidzeńszych (dowód) powiedzeń – zły to ptak, co własne gniazdo kala? No chyba, że będziemy je rozumieć tak, jak chce tego Norwid, pytając „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, / Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?”.
A – wiem, że to naiwne – nie żyłoby nam się lepiej, gdybyśmy swoje myśli i poglądy wyrażali nie tylko na fejsbukach i twiterach, w anonimowych komentarzach, czy w wąskim gronie najbliższych przyjaciół i znajomych, a mówili o nich wprost i byli konsekwentni?
Bo inaczej, to kim, jeśli nie pozerami tylko się stajemy?
I hańba (wiem, że to mocne słowo) nie powinna spływać tylko tych, którzy robili sobie podśmiechujki z transseksualisty, na faceta, który trzyma psy w klatce albo gówniarzy, którzy pod oknem obrabiają młodszego chłopaka z miedziaków, ale na wszystkich nas, którzy zbyliśmy to milczeniem…
To się chyba nazywa współodpowiedzialność… Czy coś tam…
No i jak tam? Kto jest bez winy?