Święte oburzenie wywołała (któraś zresztą z kolei) propozycja zniesienia obowiązkowej matury z matematyki. Główne argumenty były takie, że matematyka jest królową nauk, uczy logicznego myślenia, będziemy kształcić debili, człowiek wykształcony powinien być wszechstronny , że nie każdy musi mieć maturę i że może znieśmy też maturę z polskiego, języka obcego i w ogóle ze wszystkiego?
To może nie po kolei…
Nie będę się spierał, czy jest matematyka królową nauk i uczy logicznego myślenia, bo zapewne tak jest (choć inny powie, że „historia magistra vita est” i zaraz zrobi się z tego spór o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą). Rzecz w czym innym – jeśli matematyka rzeczywiście jest właśnie taka, to już OBOWIĄZKOWY z niej egzamin (czyt. dla WSZYSTKICH uczniów WSZYSTKICH szkół średnich) wcale nie. Mało tego – ten obowiązkowy egzamin tylko wszystko psuje. Bo większości uczniów wcale nie uczy logicznego myślenia, a jedynie rozwiązywania konkretnego typu zadań, które pojawią się na maturze i wyuczenia się (odklepania) sposobu, jak zdobyć wymarzone 30%, które jest potrzebne, żeby maturę zdać. Dalej – nie uczy się też tego na lekcji, bo nauczyciele – właśnie pod presją tego, że będą później ocenieni przez pryzmat zdawalności – cisną właśnie ten „sposób”. A przecież – gdyby matura (nie przedmiot!) była nieobowiązkowa, mogliby się skupić na nauczaniu przedmiotu i logicznego myślenia, a nie wyuczenia niewyuczalnych, jak zdać egzamin.
Rozróżnijmy bowiem te dwa elementy – ZDAĆ maturę z matematyki/polskiego/angielskiego/czegokolwiek i ZNAĆ matematykę/polski/angielski/cokolwiek. Gdyby nie obowiązek sprawdzenia (sam nie wiem czego) jakimś tam testem – wszyscy skupilibyśmy się na tym co najistotniejsze. Czyli na nauce.
Pamiętać należy przecież o tym, że nieobowiązkowa matura z czegokolwiek nie oznacza, że stanie się to przedmiot nieobowiązkowy w szkole. Tylko, że zamiast (strzelam w ciemno) różniczek, uczyłoby się właśnie logicznego myślenia, ukierunkowało naukę na działania praktyczne (np. obliczanie stopy kredytowej, żeby trudniej było nas w przyszłości oszukać) oraz rozwój…
I – TAK! – sprawa powinna dotyczyć każdego przedmiotu. Także polskiego (choć zaraz podniosą się głosy, że to kultura, język, tradycja). Tylko, że – podkreślam jeszcze raz – czym innym jest uczenie się o kulturze i literaturze, a czym innym zdawanie tego na maturze. Marzy mi się zresztą ta sytuacja. Że nie uczę do matury, tylko czytania literatury (piękny wiersz). Bo jak nie będę miał na sobie tej presji i nie będę jej na uczniów przelewał („pamiętajcie – to może być, a to będzie na pewno na maturze!”), to skupię się bardziej na istocie i – choć brzmi to jak zaprzeczenie – właśnie wtedy więcej moich uczniów wybierze i zda ten polski (i analogicznie – matematykę, czy biologię) dużo lepiej.
„Ale wykształcony człowiek powinien wiedzieć jak najwięcej o otaczającym go świecie, dziś to nie jest matura, maturę to zdawałem ja, ewentualnie mój dziadek”. Bo musiał znać łacinę, grekę, tak samo dobrze jak trygonometrię i filozofię. Fajnie, pięknie. Tyle tylko, że żył bez osiągnięć cywilizacyjnych i nie mógł na przykład włączyć tego strasznego i diabelskiego internetu, aby sprawdzić skąd dany cytat pochodzi albo przypomnieć sobie wzór na objętość kuli. Żeby była jasność – bo zaraz ktoś mi zarzuci, że chciałbym, aby społeczeństwo było niewykształcone i się nie rozwijało, bo przecież wszystko jest necie. Nie, nie, nie. Mówię o tym, że współczesnemu człowiekowi pewne rzeczy zwyczajnie nie są potrzebne. Bo naprawdę w nosie mam, czy mój lekarz, wiedział na maturze, jak rozpoznać stopy metryczne w wierszu. Albo czy pani od polskiego mojego syna zajebiście pierwiastkuje. Albo czy mechanik samochodowy, pisał na maturze o bitwie pod Cedynią. Niech sobie oni wszyscy będą oczytani, niech podyskutują ze mną o filozofii, niech mają w domu teleskopy i zgłębiają tajniki astronomii. Ale przede wszystkim – niech będą najlepsi w swojej dziedzinie. Nie jest i nie była im do tego potrzebna matura z przedmiotów, których zwyczajnie nie łykali i NIE WIĄZALI Z NIMI SWOJEJ PRZYSZŁOŚCI. Mój profesor od teorii literatury nie był prawdopodobnie wybitnym matematykiem. Niewiele osób nauczyło mnie tego, co on.
Nie, nie będziemy kształcić debili. Bo wyobrażam to sobie (zresztą wcale nie muszę sobie wyobrażać, to już było) w ten sposób, że jest klasa i idzie tokiem ogólnym, a do tego jest jakaś pula, powiedzmy 10 przedmiotów. I sprawdzam sobie, które przedmioty będą mi potrzebne, aby się dostać na interesujące mnie studia albo w przyszłym wykonywanym zawodzie i wybieram sobie te trzy (czy tam ileś) przedmioty na maturze. Koniec. Żadna filozofia. I jest sobie na przykład matematyka jako jeden przedmiot dla całej klasy i jest sobie matematyka rozszerzona dla tych, którzy chcą ją na maturze zdawać. To już naprawdę kiedyś było w szkole średniej i nazywało się wtedy fakultety.
I być może w jednej szkole zdarzy się tak, że nikt nie wybierze matematyki. Ale w drugiej nikt nie wybierze polskiego. A w trzeciej będą zdawać tylko chemię i biologię. Tylko, że jedni pójdą sobie na politechniki, drudzy na medycynę, trzeci na kulturoznawstwo. I będą się rozwijać i zdobywać wiedzę zgodnie ze swoimi predyspozycjami i pasjami. Będą robić to, co robić chcą. I może osiągną w tym doskonałość.
Tymczasem aktualnie wielu zrobić tego zwyczajnie nie może. Podam przykład z najbliższego mi podwórka. Wyniki egzaminów na Akademię Sztuk Pięknych są zazwyczaj wcześniej niż wyniki matur. I wiele osób w czerwcu dostaje się na studia (wielu usłyszało – „nie możemy się już doczekać, aż do nas przyjdziesz, bo jesteś naprawdę ostra/y”, poważnie, słyszałem takie głosy!). I nagle następuje wynik matury i okazuje się, że koleś jej nie zdaje. To kogo być może niniejszym straciliśmy? Wybitnego artystę, czy miernego matematyka?
Albo jesteś niebywały i niesamowity z biologii i chemii, no ale nie ma szans – nie kumasz absolutnie piękna opisów przyrody w „Panu Tadeuszu”. Sytuacja jest dla ciebie nie do przeskoczenia. I chociaż na medycynie guzik ich twoja matura z polskiego interesuje, nie będziesz nigdy lekarzem. Daję słowo – nie uczyłbym teraz polskiego w szkole, gdyby matura z matmy była „za moich czasów” obowiązkowa. A nie uważam się ani za nielogicznie myślącego półgłówka, ani też nie myślę, że wypadłem sroce spod ogona.
Może należy się pogodzić z tym, że nie jesteśmy ludźmi renesansu. I nie musimy nimi być… Możemy. Wszystko zależy od nas samych… Osobiście wolę specjalistę w jednej konkretnej dziedzinie niż sztab powierzchownych „znaczy się” na wszystkim…
Pojawia się argument, że ludziom potrzebny jest bacik (w postaci wiszącego nad nimi egzaminu), bo inaczej to nic nie będą robić. Pewnie dla sporej ich części tak. Nie zapominajmy jednak, że mówimy o ludziach w wieku między 15 a 19/20 lat (zależy, czy pójdą do szkoły cztero- czy pięcioletniej), którzy mają własne rozumy i powinni się uczyć odpowiedzialności. I to jest rola nauczyciela najważniejsza. Nie – zmuszenie ich do nauki, bo egzamin, a wytłumaczenie, że to ich życie, los, przyszłość. Prawda jest przecież taka, że ja już maturę mam i jeśli moi uczniowie jej nie zdadzą, nikt mi jej nie odbierze. Mam zrobić niemal wszystko, żeby ich do tego egzaminu przygotować. Niemal. Nie mogę (i nie chcę) ich bowiem do niczego zmusić.
Na koniec jeszcze jedno zdanie mojej koleżanki Moniki – „Każdy ma prawo wybrać własną drogę życia i dla niektórych obowiązkowa matura z matematyki jest barierą nie do pokonania. Przecież to są ludzie. […] Spora część społeczeństwa siedzi w dawnych czasach mentalnie. Bo ja zdawałem i sobie poradziłem… ….gwarantuję, że w dzisiejszych warunkach egzaminacyjnych, bez ściąg i pomocy kolegów i z takim nawałem materiału, jaki młodzież musi opanować, wielu „mądrych” by sobie nie poradziło.”
I właściwie na tym mógłbym zakończyć, ale muszę jeszcze dwa zdania – współczesna szkoła jest zwyczajnie archaiczna i należy w niej przeprowadzić gruntowne wewnętrzne zmiany. Pomyślmy o tym, że ci, którzy dzisiaj rozpoczynają szkołę podstawową, skończą studia w latach trzydziestych. I zastanówmy się, czy nasz współczesny świat nie różni się niczym od tego sprzed lat dwudziestu? Ale o tym to już chyba w innym odcinku…
Kryspina
Super brawo tak powinno się uczyć. Mój syn 8 kl.wie co chce robić gdzie dalej iść co to interesuje ale nie musi umieć jak pielęgniarka czy lekarz wszystko z chemii biologii itp.lub ogarnąć multum materiału z historii lub fizyki .
Nie to powinno być w SP.
Ja takie informację zdobywała dopiero w Lo.ewentualnie studia …