Proszę wybaczyć, ale ja znowu o szkole. Pewnie nie ostatni raz, choć prawda jest taka, że naprawdę to chciałbym nie pisać o szkole. Chciałbym nie pisać o polityce. Chciałbym, żeby wszystko było tak fajnie i dobrze, żebym nie musiał się tym w ogóle interesować. Żeby się toczyło.
Druga jednak strona medalu jest taka, że to przecież my wszyscy tworzymy choćby przytoczone powyżej zjawiska, instytucje.
No i proszę sobie wyobrazić, że przychodzi do mnie na korepetycje (sygnalistów uprzedzam, że nie ma sensu dawać urzędowi skarbowemu sygnału; od lat jestem w tej materii ciężkim frajerem i zazwyczaj działam non profit, raz dostałem w podzięce 4 litry spirytusu) młody człowiek i zapowiada, że on nic z tego polskiego nie kuma, bo pan/i przychodzi na lekcje, zapisuje temat, a potem z własnych notatek i opracowań dyktuje notatki do zeszytów. Rzecz się odbywa w szkole średniej, więc uczeń dostaje informacje, że Jacek Soplica to najpierw był taki, a potem inny, a w „Stepach akermańskich” autor miał na myśli coś tam. I takie dictum trwa przez 40 minut, a potem się z tego pisze sprawdzian. I jestem w szoku po raz pierwszy od lat, bo myślałem, że to się już nie dzieje. A przede wszystkim – nie wiem: po co to się dzieje?
Dobra, różnie bywa, różni są uczniowie klasy, może w niektórych miejscach nie da się inaczej. Bo – choćby ten nauczyciel piruety tam wyczyniał intelektualne – trafi na taki mur i opór, że jest nie do przeskoczenia i przebicia, a przecież wiszą nad nim wszelkie elementy i instytucje kontrolujące (ze słynną podstawą programową na czele). Przypominam sobie, że mnie też jedna pani w podstawówce dyktowała wszystko do zeszytu (z zeszytu starszego kumpla, który ładnie i wszystko pisał, pozdrawiam Cię, Sławku), tyle tylko, że dziś mija się to z celem w sposób podwójny, bo przecież wszystko mamy w internecie. Czyli na wyciągnięcie kciuka. Zatem taka szkoła, komu jest potrzebna? I do czego? Bo to jest podstawowe pytanie…
Albo idę na spotkanie Budzącej się Szkoły (swoją drogą i naprawdę – serdecznie wszystkim, którzy mają jakikolwiek kontakt ze współczesną szkołą – polecam, najbliższe 11.grudnia o 17:00 w Miejskiej Bibliotece) i słyszę rzeczy, które już całkiem rozkładają na łopatki. Przysięgam, że czasami to się tam czuję, jak główny bohater „Fight Clubu” na spotkaniach grup wsparcia (bo wydaje mi się, że w mojej szkole takie rzeczy się nie rozgrywają). Gdyż różni ludzie opowiadają, jak to nauczyciele w podstawówkach jakichś tam zwracają się do swoich uczniów per „tępaku”, mówią o nich „daremniaki” albo nie biorą pod uwagę ich rozpoznań CHOROBOWYCH i bez przerwy… za przeproszeniem… …drą japę. I ja – znowu! – naprawdę rozumiem, że często się nie da i że trzeba podnieść głos, bo to jednak bywają ekipy, do których czasem trzeba się przeDRZEĆ, ale – żeby non stop? I zawsze zastanawia mnie w takich momentach, dlaczego nie przechodzimy (my, nauczyciele) badań psychologicznych i psychiatrycznych? Bada mi się co dwa lata, jak wyglądają moje płuca i czy mam drożny nos, ale u psychologa, czy psychiatry nie byłem nigdy (a wiadomo, że jak mnie nikt nie zmusi i nie dociśnie, to z własnej woli sam nie pójdę). Tymczasem przecież – nie zrobię nikomu krzywdy swoim skrzywionym kręgosłupem, ale psychiką już owszem (podobne mam zdanie dotyczące badań wszelkich dyrektorów i ludzi na stanowiskach kierowniczych i publicznych). To naprawdę jest ważny zawód. Od którego wiele zależy. Gdyż – uwaga wpadam w lekki patos – przyszłość… Gdyż – uwaga, podbijam – patrzenie na świat…
Ponieważ – najgorsze dopiero nastąpi – otóż słyszę, jak jedna z pań mówi o dokazujących w szkole dzieciach (szkoła jest podstawowa): „oni się tu chyba za dobrze poczuli…”.
No i w sumie, to nie mam nic chyba do dodania. Ale i tak dodam.
Tak mocno weszło nam w krew myślenie, że szkoła (a później praca) jest tak naprawdę narzędziem represji, że od małego wciskamy dzieciom tę samą śpiewkę… Że za dobrze się poczuliśmy? A czy przez przypadek nie do tego mamy dążyć? Żeby się dobrze czuć… Żeby przyjemność sprawiało nam chodzenie do szkoły, zdobywanie wiedzy i rozwijanie się? Praca, przebywanie z Ludźmi?
Jeśli nakazujemy sobie od małego czytanie nieaktualnych i kiepskich książek typu „W pustyni i w puszczy” (tak, pozwoliłem córce przeczytać cokolwiek w zamian i otrzymanie jedynki z tej lektury), jak mamy oczekiwać od społeczeństwa, żeby potem czytało? A taka – znowu! – Finlandia szczyci się jednym z najwyższych współczynników czytelnictwa na świecie. Ta sama Finlandia, która jakiś czas temu zrezygnowała z nauczania w szkole wszelkich wyspecjalizowanych przedmiotów, oceniania i tak dalej…
Konkluzji jest kilka, ale skupię się na dwóch. Po pierwsze nie idzie mi o to, żeby teraz sobie nagle udowadniać, kto jest lepszy i ważniejszy oraz wywoływać kolejne wojny rodzice vs. nauczyciele, a zwrócić uwagę, że trzeba się ze sobą kontaktować, rozmawiać i działać na korzyść. Po drugie zaś – żadna reforma edukacji nic w tej sprawie nie zmieni, jeśli będzie reformą polityczną, administracyjną i pozorną. Reforma powinna polegać na naszym podejściu do szkoły (i dalej do świata). Dopóki nie uświadomimy sobie, że szkoła należy do Uczniów, Rodziców i Nauczycieli, a nie jakiejkolwiek państwowej administracji, nic się nie wydarzy. Dopóki będziemy bali się nauczyciela i nie pójdziemy z nim porozmawiać, żeby „dziecku nie zaszkodzić, bo wszystko trzeba przeżyć i (najgorszy argument) ja też tak miałem i wyrosłem na człowieka” (jakby uczeń/dziecko człowiekiem jeszcze nie był). Dopóki będziemy myśleć, że najważniejszą rzeczą w życiu każdego ucznia jest kolejny zaliczony przedmiot, zdany egzamin (bo przecież „od tego wszystko zależy”), studia, praca, szczęśliwe życie… …dopóty będziemy produkować ścigające się między sobą roboty. Niezadowolone z tego, co je otacza, nierozwijające się i nieszczęśliwe. Produkujące i hodujące kolejne roboty.
Światu prawdopodobnie nie zostało zbyt wiele czasu. Szkoda, że jeszcze bardziej go sobie marnujemy…
A może by tak zaprzestać tej procedury? …choćby w naszym Mieście (link)…
#PrzeglądDąbrowski listopad 2018
overek
prawda jest taka, żyjemy w świecie gdzie „dzieci i ryby głosu nie mają” , za to muszą być wytrzymałe na nauczycieli typu kalkomania, to co w durnym podręczniku w głowie dzieci. a przecież nauczyciele też są Rodzicami!Nie pamiętam aby nauczyciele kiedykolwiek stanęli w obronie dzieci buntując się realnie przeciwko durnym programom nauczania pisanych przez teoretyków a na dodatek idiotów:( w sumie wszystkie znane mi związki zawodowe nauczycieli poparły reformę szkolnictwa ze strachu przed utratą pracy.Środowisko nauczycielskie nie jest w stanie się zorganizować broniąc praw uczniów i swoich. Czyli nauczycielu …..jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! Bo ani partia ani kościół Ci nie pomogą – maja ważniejsze sprawy 🙂 Dzieci nudzą się na większości lekcji bo czują że bardzo często mówi do nich miernota:( potem miernota owa , narzeka na dzieci , że niegrzeczne. Miernota nigdy nie zrozumie , że brak uwagi jest oznaką nudy i zniesmaczenia tym co nauczyciel ma do powiedzenia. Dlatego co raz więcej młodzieży idzie w samonauczanie.