„A ja stoję na balkonie…”
Właściwie, to powiedziano już chyba wszystko na ten temat, co roku się w sumie mówi, ale piszę to 9. listopada (daję słowo, że nic nie dopiszę/nie dopisałem po fakcie; no dobra – link do zdjęcia dodałem), jest piątek, pojutrze stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Nikt chyba jeszcze nie wie, jak będzie wyglądał ten dzień. Może rano się czegoś dowiemy. Trochę się zastanawiam, bo to jednak wiele mówi o kondycji państwa, a trochę – tak zupełnie szczerze – niewiele mnie te wszystkie spory obchodzą. Czy marsz niepodległości będzie jeden, czy będą dwa, czy pięć. Czy przejdzie pokojowo (zapewne tak, bo media zawsze sztucznie napędzają tę atmosferę grozy, a potem tylko popiskiwania), czy może zburzą pół Warszawy? Będą w kominiarkach, czy z balonikami? Przede wszystkim zaś, czy w ogóle się odbędzie? Manuela Gretkowska napisała ostatnio, że na pewno „po wszystkim [urzędnicy] wystawią pierś do medali za to, że nikt nie zginął, a mógł”.
Daję słowo – nie jestem w stanie się tymi sporami przejąć, no nie ma szans. Zanim odezwą się jednak głosy, że skoro nigdy nie byłem i nie będę na takiej imprezie, w ogóle nie mam prawa się odzywać – przypominam taki filmik, na którym były ksiądz zapraszał wszystkich na marsz do Wrocławia.
Wróć… Nie wszystkich… Poza zaproszeniem bowiem ostrzegał tych, którzy „chcieliby przeszkadzać” (wspominał coś o „żydowskich osadnikach”). Padły słowa, że w marszu nie będą szli chłopcy do bicia oraz apel „lepiej zostańcie w domu”. Na ścianie za nim wisiał plakat rzeczonej imprezy oraz krzyż. Mężczyzna ubrany był w bluzę z napisem „NIE PRZEPRASZAM ZA JEDWABNE”.
Jego kanał subskrybuje 38 tysięcy ludzi… No i sorry – nawet jeśli to jest promil (powtarzam – 38 tysięcy) wszystkich uczestników takiej akcji, to ja z tym promilem nie chce mieć wspólnego absolutnie NIC. Bo „to jest normalne, że nie gadasz z bandytami, nie zapraszasz ich do domu, nie odwiedzasz ich sam”. W tym tkwi clou i odpowiedź na pytanie, dlaczego nie wybieram się na takie marsze. I dlaczego wybieram pozostanie w domu lub wyjście do przyjaciół na (nie)małą zimną wódkę.
Nieuczestniczenie w tych „wszystkich ogólnonarodowych tańcach”, nie oznacza, że niepodległości nie doceniam i że nie powinniśmy pamiętać. Powinniśmy. Pod warunkiem, że będziemy wiedzieli, po co i dla kogo… Przede wszystkim zaś – zwyczajnie nie podoba mi się i nie lubię tej akurat formy pamiętania i czczenia.
Finowie z okazji 100-lecia niepodległości (bo tak się nagle okazało, że nie jesteśmy jedynym krajem, który niepodległość odzyskał) otworzą w grudniu nowoczesną bibliotekę, wewnątrz której znajdzie się też kino i studio nagraniowe. Cały projekt był szeroko konsultowany z obywatelami, a w parlamencie został przegłosowany niemal jednogłośnie. Finlandia szczyci się jednym z najwyższych współczynników czytelnictwa na świecie.
W Polsce raczej buduje się kolejne pomniki (a są już tacy, którzy odgrażają się, że kiedyś je zburzą, więc czym tak naprawdę różnią się od tych, którzy dziś, przeciwko czemu ci jeszcze nieburzący się burzą?), bramy niepodległości, organizuje rekordy w śpiewaniu hymnu, koncerty (na których, wśród ziewających oficjeli, znajdą się delegacje uczniów z okolicznych szkół; poważnie – zapro… wróć… …rozporządzenia do szkół nadciągnęły). Przede wszystkim zaś – tradycyjnie kłóci się o to, kto jest bardziej patrtiotszy. Jakby tylko to nas konstytuowało. Jakby nasz patriotyzm mówił o nas absolutnie wszystko. Nie stosunek do drugiego człowieka, a do narodu. „Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród” – pisał Norwid jakieś 150 lat temu. Czy – mimo upływu lat i zachodzących wszędzie zmian – wciąż nie jest to prawdą?
W 2010 roku z okazji przyjazd aktualnie głównego polityka, wodza i stratega do Katowic przygotowano biało-czerwony tort w kształcie ojczyzny (z napisem „Polska jest najważniejsza”).
Pominąwszy już fakt, że to nieprawda, bardziej symbolicznie (czy może właśnie bardziej dosłownie) się chyba nie dało…