Byliśmy wczoraj w centrum naszego miasta. Z Ulubioną Olą i Ulubioną Igą. Żeby uczcić, żeby pamięć… A przede wszystkim, żeby się zatrzymać… bez względu na ocenę… zatrzymać się i nic nie mówić…
Więcej nabrać się nie dam.
Czczenie odbywało się na rondzie, zbiórka 10 metrów obok. I tak się zbieraliśmy niby razem, ale – jeśli ktoś wiedział, kto jest kim – na pewno zauważył, kim są ci z biało-czerwonymi flagami i wokół kogo się gromadzą, a kim są ci z racami i koszulkami typu „husaria” (i że zbierają się wokół innych osób, w innej grupie). „Ja to bym tej kurwie czerwonej jednak zajebał, ale nie dziś!” podsłuchałem z jednej strony. „Pierdoleni kibole, na kopach powinni stąd wylecieć… faszyści ku czci Powstańców, żenada…” ze strony drugiej. Powtarzane w kółko z megafonu – „Nie mamy zgody na użycie środków pirotechnicznych, odpalenie rac zostanie zgłoszone na policję”. Policja, oczywiście chroniła. 200 metrów dalej warsztaty upamiętniające Powstanie prowadziły instytucje miejskie… Inaczej i nowocześniej, czy trochę też zachowawczo?
A potem się ustawiliśmy wszyscy na i wokół ronda i jedni odpalili race, a drudzy odśpiewali hymn. Pośrodku, w samym centrum widoczności wielką flagę rozwinęli lokalni działacze partii rządzącej Polską, mniejszymi flagami powiewała słynna totalna opozycja. Noł logo… …he he he… Odpalone race zdawały się mówić wprost „no i co nam zrobicie?”, a smętny hymn odpowiadał im, że „jesteśmy bezsilni, ale za to kulturalni”…Nikt nikogo nie obraził, nikt nie podniósł głosu… A potem każda ekipa zrobiła sobie dwa osobne wspólne zdjęcia. Wszystko rozgrywało się mniej więcej równolegle. Przyglądaliśmy się z boku…
I nie myślałem wtedy o żadnym Powstaniu, ofiarach i bohaterach… Myślałem, że podzielone to rondo jak jakieś ciasto… I że atmosfera nie sprzyja niczemu. Ani wdzięczności, ani zadumie, ani skupieniu. Nie wiem… Może źle to odczułem, może jestem przewrażliwiony… Ale było coś niedobrego w tym powietrzu… Napięcie jakieś i się napinanie. Jakiś rodzaj lansu… No, sorry…
A chcieliśmy tylko coś w dziecku zaszczepić. Zwrócić uwagę, że to istotne. Żeby zrobiła sobie chwilową przerwę w lataniu z koleżankami „po dworze” i zobaczyła, zatrzymała się razem z nami…
Powiedziała mi Iga potem, że w żaden sposób nie odczuła tego, co, moim zdaniem, jest najważniejsze… WSPÓLNOTOWOŚCI… Więzi jakiejkolwiek…
Na drugi dzień (czyli dzisiaj) odpaliłem Internet i okazało się, że oboje mieliśmy rację. Regularna napierdalanka, prężenie się i obrzucanie. Jedni, że miało być bez rac. Drudzy, że gówno ich to obchodzi i co to za baba z tym megafonem, co cały czas straszyła policją. Jedni, że było ich więcej i pogonić trzeba kiboli, drudzy, że pokazali wreszcie, kogo jest więcej, jebać komunę i precz z czerwonym Zagłębiem. Lokalni politycy, działacze, kandydaci w ogólnym dyskursie… I gubię się w intencjach…
…bo na marginesie tego wszystkiego wszyscy ci, którzy ze zwykłej przyzwoitości i poczucia, że tak trzeba i należy, bez napinania mięśni, bez pokazywania, kogo jest więcej i kto pamięta bardziej. W tle jacyś tam Powstańcy, o których mało kto tak naprawdę teraz myśli, bo w przecież w centrum pokrojone na kawały społeczeństwo polskie.
Rondo pełne ludzi.
Rondo pokrojone jak tort…
Jest mi słabo…
To pewnie od upałów, więc w przyszłym roku sobie darujemy. Nie są to sytuacje na moje nerwy.
Wpisuję się w narrację?