„Darmozjadów i matołów banda!”*

Ponieważ telewizor (zgodnie ze swoją wieloletnią tradycją) znowu nakłamał i podał do wiadomości publicznej, że nauczyciele (dyplomowani, czyli między innymi ja) zarabiają ponad pięć tysięcy złotych, miałem tę czelność, że wrzuciłem w internet pasek ze swoją wypłatą. Wynikało zeń, że – naprawdę bardzo delikatnie mówiąc – „przeszacowano” ją o jakieś dwa i pół koła. Dnia drugiego opisałem (dokładniej i, mam nadzieję, przejrzyście), jak sprawa wygląda naprawdę (link).
Nie po to, aby narzekać . Raczej rzadko mi się to zresztą (w tym kontekście przynajmniej) zdarza. Podobnie, jak  nie dlatego zostałem nauczycielem, aby się dorobić się domu z basenem i jachtu, czy zrobić jakąś niebywałą karierę. Chciałem w rzeczonym tekście zauważyć tylko, jak sprawa wygląda w rzeczywistości, a po drugie – wykazać, że zarobki stażysty na poziomie 1750 złotych (netto) i wydłużenie ścieżki awansu zawodowego z 10 do 15 lat nie zachęcą młodego człowieka do podjęcia pracy w szkole. Skutki zaś mogą być naprawdę opłakane. Spodziewałem się, oczywiście, słynnego gadania o 18-godzinym tygodniu pracy, najdłuższych w świecie urlopach, piciu kawki, czy nieróbstwie i moje przewidywania poniekąd się sprawdziły. Niemniej jednak, wyciągnąłem też kilka innych, niestety smutnych, wniosków.

Pierwszy (a pewnie i pozostałe) nie jest zbyt odkrywczy. Nie szanujemy się nawzajem. Pracy drugiego człowieka nie szanujemy. Wychodzimy bowiem z popartego swoją wszechwiedzą, nieomylnością i doświadczeniem (a zatem już na starcie wszelkie próby wyjaśniania i tłumaczenia mijają się z celem i są skazane na porażkę) założenia, że ciężka praca jest gdzie indziej. Najczęściej ciężko pracuję ja, ewentualnie kilku moich znajomych. Na pewno nie są to lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, sekretarki, urzędnicy i w sumie  – generalnie – nikt. W związku z powyższym (i wynikającym z wiecznego porównywania) – naprawdę nie ma na co narzekać, „hej, hej, hej, inni mają jeszcze gorzej”.
Zarabianie w Polsce DUŻO oznacza tyle, co zarabianie więcej ode mnie. DUŻO więc nie powinien zarabiać chyba – znowu! – nikt. Zresztą za co? Za podbijanie pieczątek? Za wypisywanie recept? Dawanie zastrzyków? Omawianie z dziećmi lektur, czy rozwiązywanie jakichś matematycznych zadań? Przecież to nie jest trudne i każdy głupi by potrafił. Jeśli tylko by chciał i miał możliwość. O artystach wspominam tylko z litości. Bo to już całkiem nie jest praca. Machanie pędzelkiem? Robienie jakichś projektów? Pitolenie na gitarce czy tam bębenku na scenie (tfu, estradzie)? To przecież pasja i czysta przyjemność. Płacić za to jest – poza wszystkim innym – urągające sztuce, a – jak uczy nas literatura – artysta zawsze był biedny i taka jest poniekąd jego natura. Bo „tylko wiarygodny jest artysta głodny”. Ludzie powinni zatem pracować właśnie z pasją i poświęceniem. Dla dobra narodu, społeczeństwa, czy idei. Fajnie oraz ładnie, ale, na litość!, to nie są rzeczy, którymi da się nakarmić rodzinę, czy chociażby utrzymać na powierzchni.

Po drugie – jesteśmy wciąż (i chyba będziemy zawsze) na wspomniane na początku manipulacje bardzo, bardzo podatni. Wystarczy nam pokazać, że ktoś zarabia więcej i już wpadamy w zaklęty krąg, nie wiem, chyba zawiści jakiejś. Nie pada bowiem zdanie „o ten to ma taką pracę, że powinien jednak zarabiać solidnie” albo „fajnie, że ci akurat dobrze zarabiają”. Nic z tych rzeczy… Zazwyczaj bowiem utyskujemy. W sumie to na wszystko.
Mieszkający w Niemczech kolega mówił mi kiedyś, że tam jest jednak inaczej. Jeśli, dajmy na to, nauczyciel (swoją drogą wciąż nauczyciele w Polsce zarabiają proporcjonalnie mniej niż w każdym zachodnim kraju) czy artysta, zarabia więcej od (nie wiem, może teraz popełniam gafę?) mechanika, to nie jest w dobrym tonie narzekanie na tę sytuację. Każdy bowiem wie, że aby zostać dobrym lekarzem, nauczycielem, prawnikiem, czy właśnie mechanikiem trzeba poświęcić kilkanaście lat swojego życia, naprawdę dużo się uczyć, zdobywać doświadczenie, etc. Tymczasem wciąż myślimy kategoriami typu „bardzo to jest rzeczywiście skomplikowane takie bycie notariuszem i podpisywanie się pod jakimiś tam dokumentami”. Nie bierzemy pod uwagę ani drogi do, ani czasu spędzonego nad, ani… …niczego w sumie nie bierzemy pod uwagę. Oprócz wykonywanej na samym końcu czynności. Pewnego razu moja ulubiona teściowa usłyszała od wychodzącej z gabinetu pacjentki – „dzisiaj to się pani doktor przy mnie nie napracowała”.

Po trzecie należy chyba jeszcze przywołać słynne stwierdzenie – „trzeba było znaleźć sobie inną pracę”, czy „każdy jest kowalem własnego losu”. Tyle tylko, że całkowicie zaprzeczają one wcześniejszemu mówieniu o pasji, czy misji. Bo idąc tym torem – nauczyciele (przepraszam, że znowu ten przykład, ale z oczywistych względów jest mi najbliższy) to najczęściej nieudacznicy, którzy nie potrafili o siebie zadbać, nie potrafią robić nic konkretnego i nie dość, że sami sobie zgotowali ten los, to teraz jeszcze bezczelnie narzekają.

Po czwarte zatem (choć chyba jeszcze nie takie najgorsze) – nie doceniamy siebie nawzajem i raczej życzymy sobie źle. Jakbyśmy uważali, że nie jesteśmy sobie do niczego wzajemnie po prostu potrzebni.
Gorsze bowiem jest, moim zdaniem, to, że przekazujemy takie, a nie inne myślenie swoim dzieciom. Czyli uczymy je właśnie braku szacunku do drugiego Człowieka. Owszem, powtarzamy, że „ci górnicy, to mają naprawdę ciężką pracę”, a równocześnie „jak się nie będziesz uczył, to w pocie czoła będziesz tyrał łopatą” (nota bene paradoks polega na tym, że tego typu myślenie sygnalizuje, że ta fizyczna praca jest gorsza, niepotrzebna, zła, uwłaczająca ludzkiej godności i przeznaczona dla tępaków), przy równoczesnym braku poszanowania pracy w każdej innej postaci. Jaki zatem będzie stosunek młodego człowieka do lekarza, sprzedawcy, informatyka, pedagoga, robotnika, mechanika, artysty, prawnika, kierowcy, spawacza, urzędnika?
A przecież „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”.

Wniosek zatem jest najgorszy – czy nie jest tak, iż uczymy swoje dzieci, że w życiu chodzi tylko i wyłącznie o to, żeby dobrze się ustawić, pracować jak najmniej, ale za to za jakiś ostry szmal?

Na przykład zostać nauczycielem.
W Polsce.

—————————————————————————————————————

*Jan Hochwander

(#PrzeglądDąbrowski kwiecień 2018)

One Comment

  1. Mobilek

    Taka Nasza natura, uzurpujemy sobie prawo do oceniania innych, sami nie mając pojęcia o czym mówimy. Małysz skoczył źle, a wszedłeś kiedyś na skocznę? Usiadłeś kiedyś na belce? 99×100 że nie! Takich przykładów można mnożyć. Jesteśmy fachofcami przez 2f. Bierzesz fachowca do tego czego sam nie ogarniasz, co pierwsze słyszysz: Kto to Panu tak spie…lił? To jest Nasza forma na podbudowanie ego. Smutne to i straszne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *