Ojciec snuje się po domu, cierpiąc na stan, któremu sam sobie jest winien. Lekko przymulony, łazi w majtach i skarpetach i ględzi. Generalnie chciałby przepraszać, ale nie wie, jak to zrobić, żeby nie było ewidentne. Więc mendzi, mendzi, mendzi.
Iga rysuje, matka karmi Antka. Ojciec w końcu zbiera siły i decyduje się na wyjście z psem. Patrzymy na siebie z córką i chichramy się w duchu… Ojciec opuszcza przedpokój.
Iga, posyłając matce szczerbawy uśmieszek:
– Straszny ten nasz ojciec, nie?
…czasami…