Wiele osób zżyma się i lamentuje, że matura z języka angielskiego poszła często lepiej niż z języka polskiego.
Odpowiedź, moim zdaniem, leży w refleksji ukraińskiego ucznia, który uświadomił mi ostatnio, że w szkole średniej w Polsce wcale polskiego nie uczymy… Bo w Ukrainie mają dwa przedmioty – jeden to język ukraiński, drugi (oddzielne zajęcia) – literatura.
Trudno nie przyznać mu racji. W szkole średniej na tych lekcjach czytamy i omawiamy „historię literatury w zarysie”, chociaż „jak może zachwycać, jeśli nikt nie czyta oprócz nas, którzy jesteśmy w wieku szkolnym, i to tylko dlatego, że nas zmuszają siłą…”, a kompetencje językowe i komunikacyjne leżą odłogiem. Bo przecież nauczyli się już mówić, czytać i pisać wcześniej. Bo się sprawdza, czy „został zrealizowany materiał”, a „materiał” to te wszystkie teksty właśnie. Teksty, które się czyta, omawia (często po łebkach – patrz niżej), a potem zapomina.
Drugi mini wątek, to komentarz dyrektorki szkoły, w której nikt nie zdał matury. Wśród wielu innych tłumaczeń padło zdanie, że sugerowano przecież rodzicom, żeby wysyłali swoje dzieci na korepetycje…
Nie będę się nawet nad tym zbytnio rozwodził i rozpisywał, że w Finlandii korepetycje są zakazane (pomyślcie sobie teraz o tych wszystkich renomowanych polskich liceach, które szczycą się WYNIKAMI, a w których co druga osoba ucząca się zapieprza na korki, bez względu na to, czy rodziców na to stać), ani nad tym, że gnamy z realizacją podstaw programowych, nie patrząc, czy ktoś to rozumie, czy przyswoił, czy nie… Że gubimy człowieka. Że gubimy sens. Że doszliśmy do takiego punktu w tym absurdzie, że tak naprawdę komentuje się to samo…
Więc kiedy to wszystko wreszcie sczeźnie? Które pokolenie tego dożyje?
Więc tylko jeszcze raz Gombrowicz:
„Nie ma nic lepszego nad prawdziwie anachroniczny chwyt pedagogiczny! Te miłe maleństwa, wychowane przez nas w nierealnej atmosferze, tęsknią nade wszystko do życia i rzeczywistości i dlatego nic ich tak nie boli jak własna niewinność.”