Komingałt

To będzie trochę comingout, ale – zwracam Wam uwagę na wejściu – to nie on (i nie ja) jest najważniejszy w tej historii…
Co chwilę spotykam kogoś, kto dziwi się, że nigdy nie zrobiłem prawa jazdy.
Otóż…
…mój ojciec był instruktorem. Kiedy miałem jakieś 14/15 lat, próbował mnie „uczyć”, bo on „już w tym wieku podkradał samochód swojemu ojcu, prawdziwy mężczyzna, i tak dalej”.
Więc próbowałem, ale… …problem polegał na tym, że ten samochód ciągle mi gasł, a stary się wtedy unosił i pokrzykiwał. Mnie się wtedy wszystko chrzaniło, stres się zwiększał i koło zamknięte.
Potem (jak już się okazało, że to nie do końca jest moja wina, tylko niewydolnego trabanta i raczej średniego podejścia „pedagogicznego”) co prawda mnie przeprosił, ale już nigdy więcej za kierownicę nie wsiadłem. Doszedłem do wniosku, że są rzeczy, które umiem robić, których się nauczę oraz te, które są dla mnie nieosiągalne.
Ocena dorosłego, która zaciążyła na moich dalszych poczynaniach…
Kiedy słyszę i czytam o rodzicach i nauczycielach, którzy do swoich dzieci/uczniów mówią, że niczego dobrego się po nich nie spodziewają, że „ty nigdy niczego nie osiągniesz”, kiedy słyszę, o tych ciągłych porównywaniach, tym ciśnięciu na czerwone paski i średnie, kiedy nad człowieka stawia się wynik (ech, te wszystkie szkoły średnie, które pozbywają się balastu w klasach maturalnych, bo przecież zaniżyłoby to ich statystyki; cieszę się bardzo, że nie da się tego zrobić w podstawówce), to… …przypominam sobie te sytuacje…
Albo kiedy uczę się jeździć samochodem, na którym jest wielka litera „L” i zbyt wolno ruszam na skrzyżowaniu, a koleś w aucie za mną trąbi, to stresuje mnie jeszcze bardziej, bo myślę o tym, że on znowu mnie ocenia. Że myśli sobie o mnie, że jestem cymbałem, niedojdą, nieogarem. Bo robię coś wolniej, gorzej, niż on/a.
I dopiero za którymś tam razem przychodzi do mnie myśl, że w sumie to to pierdolę. Że to on w tym swoim autku przeżywa właśnie frustrację na mój temat, że się nią pasie i że z nią zostanie. I że nie wolno mi, że nie chcę w tym uczestniczyć. To nie są moje problemy, ani moje wymagania i oczekiwania, a jego. I odjeżdżam sobie powoli, a kiedyś będę robił to lepiej.
Mam czas…
Mam też 45 lat i ciągle łapię się na tym, że muszę to sobie (wy)tłumaczyć. Jest mi łatwiej.
Mam większe doświadczenie, mam wsparcie. Potrafię też mieć w dupie. Mam grubszą skórę…
Nasze dzieci, nasi uczniowie najczęściej nie są w te rzeczy (te narzędzia obronne) wyposażeni. Na każdym kroku są natomiast oceniane. Na KAŻDYM kroku.
Czy naprawdę nie możemy się przed tym powstrzymać? Wesprzeć, zamiast oceniać… A jeśli nie – co to o nas mówi??
Wszak w dużej mierze to od nas, od wszystkich dorosłych zależy, czy ci młodzi ludzie pojadą dalej, czy przez najbliższe kilkanaście/dziesiąt lat będą myśleć o sobie, że są gorsze i do niczego się nie nadają.
Kto jest bez winy, niech…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *