Jest takie opowiadanie Rolanda Topora, które mną kilkanaście lat temu „wszczonsło” i często o nim myślę, choć nawet go wtedy nie czytałem, dopiero później. Wtedy opowiedział mi bardzo dokładnie kumpel gdzieś przy jakimś ognisku.
Wracam do niego co jakiś czas i moje wrażenia pozostają niezmienne.
Czego i Państwu życzę…
————————————————————————–
„Wybawcy
Dziwny widok roztoczył się przed oczyma Ziemian, gdy wysiedli ze statku kosmicznego na tej planecie w odległej galaktyce. Powierzchnia globu, jak okiem sięgnąć była gładka i płaska. Żadnych wzniesień, żadnej roślinności, nic tylko klatki. Długi rząd klatek, aż po horyzont. Kształtem przypominały nieco pomieszczenia, w jakich na ziemi trzyma się ptaki, ale zawierały coś zupełnie innego.
To, co zawierały, przypominało nieco ludzi.
W każdej klatce siedział jeden człekopodobny.
Jak długo trwała ich niewola? Zapewne długo, bo sprawiali wrażenie dziwnie bezwładnych.
Ziemianom na ten widok krajały się serca.
– Trzeba ich uwolnić! Natychmiast!
– Cóż za tyran zgotował im taki los!?
– Śpieszmy się. Może gdzieś niedaleko kręcą się strażnicy?
– A jeśli oni są niebezpieczni?
Dowódca wyprawy zabrał głos:
– Uwolnimy ich z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Nie wyglądają groźnie, biedaczyska!
– A nawet gdyby, to nie możemy ich tak zostawić!
Zbliżyli się do pierwszej klatki. Człekopodobny patrzył na nich, nie okazując najmniejszego wzruszenia. Ani strachu, ani wdzięczności, nic. Wydał tylko kilka dziwnych dźwięków, nie zadając sobie nawet trudu otwarcia ust.
Kapitan uśmiechnął się do niego serdecznie.
– Biedny przyjacielu, nic nie rozumiem z twoich wywodów. Najpierw cię stąd wyciągniemy, a potem przyjdzie czas na naukę języków obcych.
Członkowie załogi nie zwlekając wzięli się do piłowania krat. Gdy skończyli, więzień zmarł.
Zakłopotany kapitan zwrócił się do lekarza pokładowego:
– Co pan o tym sądzi?
– Hm, trudno powiedzieć. Może wzruszenie, wywołane odzyskaniem wolności, okazało się za silne. Serce lub jakiś jego odpowiednik, nie wytrzymało. Będziemy ostrożniejsi przy następnych.
Podeszli do drugiej klatki.
Zanim jednak zabrali się do piłowania, pokazali człekopodobnemu na migi, co zamierzają zrobić. Jedyną odpowiedzią były dwa czy trzy niewyraźne jęki. Tak jak poprzedni i ten więzień nie przeżył odzyskania wolności. Wyzionął ducha, gdy upadła ostania krata.
Zrobili jeszcze dziesięć prób, wszystko na nic.
Kapitan wybuchnął:
– Nędzni niewolnicy! Tak się przywiązali do upokarzającej sytuacji, że wolność ich zabija! Muszą mieć klatkę, żeby żyć! Ale ja ich uwolnię, uwolnię, choćby od tego wszyscy mieli zdechnąć!
Ludzie z coraz większą wściekłością i uporem piłowali kraty, a więźniowie umierali. Lekarz wrócił do pierwszej klatki, by zbadać zwłoki. Nieco później podszedł do niego kapitan z resztą załogi.
Jak okiem sięgnąć, widać było teraz rozbebeszone klatki i trupy człekopodobnych.
– Ani jeden – mruczał kapitan – ani jeden nie przeżył.
Lekarz podniósł się znad ciała, które właśnie zbadał. Miał dziwny wzrok.
– To nie są klatki, to są ich kręgosłupy.”