Dziś będzie chyba ckliwie, czy jakoś tak… Na pewno bardziej osobiście (choć i tak po łebkach), ale to taka moja terapia jest trochę. Się wypisywanie. Polecam…
Bo jest wtorek, ale, żeby to stwierdzić, musiałem popatrzeć na kalendarz. Dni się już zlewają, a przecież minęły dopiero niecałe dwa tygodnie.
Rano. W domu jeszcze wszyscy śpią, a mnie najlepiej się myśli i pisze. Próbuję (w) sobie poukładać uczucia. Pewnie jak my wszyscy.
Bo śmieszkujemy sobie, wrzucamy w fejsbuki memiki, zdjęcia z dzieciństwa, zabawne historyjki. Odgrażamy się, że teraz to już na pewno obejrzymy Bergmana albo układamy koło łóżek stosy zaległych książek. Kłócimy się o bzdury typu realizacja podstawy programowej, przełożenie wyborów, matur, że „Trójka” to teraz „Radio Maryja”, czy… „kurde, nie wiem, sam coś wymyślisz”.
…myślę, że próbujemy uśpić lęk. Przesunąć go na dalszy plan… …tak mi się wydaje…
Bo patrzę wieczorem na swoje dzieci, myślę o tym, co za oknem i nie jest mi wesoło, rozrywkowo i kulturalnie. Poznaję relacje od znajomych z zagranicy. Cykam się. Tak zwyczajnie i po ludzku. 3 miesiące temu śmialiśmy się z Chin, teraz z przerażeniem patrzymy na Włochy i wciąż się łudzimy, że u nas będzie inaczej. Tymczasem koło szpitali rozstawiają namioty, a hale sportowe przygotowywane są na przyjęcie pacjentów. Kasjerki w sklepach odgrodzone pleksą i w maskach. Świat znany do tej pory tylko z filmów.
Rano odganiam lęk leciutkim stwierdzeniem, że muszę iść na polowanie, zakładam rękawiczki (nienawidzę!) i wychodzę po bułki.
I myślę też o tragediach domowych. O tej grupie młodych ludzi, dla której szkoła, czy jakiekolwiek wyjście, były po prostu ucieczką z domu, złapaniem oddechu i wydalaniem toksyn na zewnątrz. A teraz siedzą w domach ze swoimi wybitnymi rodzicami i nie mają pomysłu na świat, siebie, przyszłość. Jedyny kontakt z człowiekiem, na jaki mogą liczyć, to mesendżer, czy jakiś inny komunikator oraz psychiczny napierdol starych. I są wśród nich zagubieni, pogubieni. W trwaniu w pustce. Nie znam gorszego uczucia niż bezsilność…
Antek mówi, żebym pobawił się z nim w piratów. I żebym mu zamówił na allegro piracki zestaw. A ja po pierwsze nie wiem, kto te zabawki pakował i przywiezie, a po drugie nie mam ochoty na zabawę i chciałbym się zwinąć w kołdrę po sam czubek, a wieczorem mam wyrzuty, że tak mało czasu mu poświęciłem, choć pozornie mamy go teraz tak dużo. Bo praktycznie to nie wiem…
Nie golę się (ani brody, ani głowy). Taki czelendż. Bez sensu i bez celu walczę o sprawność borowego dziada.
Pani doktor zabroniła mi się ważyć, ale nie wytrzymałem. Dwa kilo mniej. Też nie wiem, czemu ma to służyć. Może temu, że przed wakacjami wyjdę z domu bez brzucha. Albo żeby się zmieścić w kuszulkę, którą dostałem od klasy. Bo przecież, jeśli komuś się coś stanie, to na pewno nie nam. Kto tak nie myśli, niech pierwszy rzuci kamieniem…
Kumpela przysyła wiadomość od koleżanki z Włoch. Pisze między innymi, że czekają na koniec pandemii, bo już nie mogą znieść notorycznego dźwięku karetek, a ja ze wstydem przypominam sobie swój wpis o tym, że nie wiem, czy kibicuję ludzkości, czy wirusowi. Nie znoszę siebie z tamtego momentu. Byłem (jestem) taki głupi. Bo – mimo wszystko, mimo docierających do mnie wiadomości o odradzające się przyrodzie – już wiem. Nie chcę swoich dzieci w domach dziecka. Tak, jak nie chcieli i nie chcą tego inni ludzie…
No i nie chcę unikać drugiego człowieka. Odsuwać się od obcego czy znajomego napotkanego przed sklepem. Zawsze jak padało to pytanie – „czemu nauczycielem akurat?”, to odpowiedzi miałem/mam dwie – „bo nic innego nie umiem robić” oraz – co prawdziwsze i ważniejsze – „bo najbardziej uwielbiam kontakt z drugim człowiekiem, posłuchać, co ma do powiedzenia, poznawać i zderzać się z innymi światami”. I jednak w dupie mam naukę online… W dupie mam wszystkie podstawy programowe na świecie… Nie o to mi chodzi(ło)… …poza tym mam dziś zjazd i niezbyt jestem w stanie interpretować wiersz „Koniec wieku XIX”…
Śmieszkujemy i bawimy się w dom. To dobrze. To najlepsze chyba, co możemy zrobić (nie wiem, nie jestem żadnym specjalistą). Choć – możemy też spróbować w jakikolwiek (na ile mamy siłę i odwagę) pomóc/wspomóc drugiego… Jakkolwiek. Wyprowadzeniem cudzego psa, szyciem maseczek, zrobieniem sąsiadce zakupów, zapytaniem ucznia, zapytaniem drugiego człowieka, czy wszystko u niego w porządku?, czy nie potrzebuje jakiejś pomocy?, reakcją na płacz za ścianą albo głupim udostępnieniem posta z prośbą o pomoc. Pomyśleniem o tych wszystkich (teraz zamkniętych, a od zawsze popierdolonych) domach(?). Niezapominaniem o empatii…
„[…] jeszcze słabsi
opierają się na cieniach słów
ale te słowa są tak przejrzyste
że widać przez nie śmierć
nic
odchodzimy
ociągając się zamknięci
i nikt nie przyznaje się że odchodzi
lepiej nie robić zamieszania
więc wszyscy żyją wiecznie
pamiętajcie
byliśmy otwarci
w czasach największego ucisku
cudze cierpienie i cudza radość
łatwo przenikały do naszego wnętrza
wasze życie biegło do mnie
ze wszystkich stron
teraz okrywają nas pancerze
tylko przez pęknięcia
w twarzach
można zobaczyć”
(T.Różewicz „Zielona róża”)
I myślę sobie, że – jak się pandemia skończy i jeśli dotrwamy do jej końca – świat będzie inny, jestem przekonany. I jak się już nacieszymy końcem izolacji, napierdolimy w drobny mak, a potem wytrzeźwiejemy, to chwilę potem braknie nam psychologów, grup wsparcia, specjalistów od depresji, ludzi… …tak w ogóle…
[To] „Ja
stróż
latarnik
nadaję z mrówkowca
Nie zabłądźcie.
Bądźcie.
Mijajcie, mijajmy się,
Ale nie omińmy.
Mińmy.
My.
Wy, co latacie
I jesteście popychani.”
(M.Białoszewski)