Beczka dziegciu

Ola mówi, że znowu o tym samym, ale na szczęście krótko, a Ania, że obrazi się tylko ten, kto nie doczyta do końca…

Bo…
…czytam sobie właśnie o tym i kumpela mi mówi, jak to zajebiście ma się oświata moim mieście, bo w dwóch szkołach dyrektorzy postanowili wyłączyć dzwonki. No więc – nie. Wcale się nie ma.

Bo naprawdę na maksa się jaram i mega mnie to buduje, że szkoły/dyrektorzy/samorząd są otwarci, myślą o zmianie systemu, jestem przeszczęśliwy, że wspierają się nawzajem w tych działaniach, no ale umówmy się jednak – wyłączenie szkolnych dzwonków nie rozwiązuje podstawowych kwestii związanych ze szkoły funkcjonowaniem (żeby było jasne – nie mówię, że to nie jest ważne; w mojej szkole po ich wyłączeniu jest naprawdę fajniej, ciszej, spokojniej, lepiej). Nie wolno nam tak myśleć, bo dojdziemy do absurdalnej sytuacji, w której rzeczywiście wyeliminujemy powyższy dźwięk we wszystkich szkołach, po czym stwierdzimy, że jest super. I na tym zakończymy. Bo to przecież bzdura jakich mało. Dzwonek ma bowiem w założeniu być tylko pierwszym krokiem, jednym z elementów na drodze konkretnych rozwiązań.

I – co w tym wszystkim szalenie istotne – nie wolno nam wymagać ich wprowadzenia tylko i wyłącznie od dyrekcji szkół, czy nauczycieli. Nie wolno nam nie wierzyć w ich dobre intencje i chęci. Bo choć często opór przed zmianą myślenia i podejścia jest uderzający, nie wolno nam wszystkich wrzucać do jednego wora i wypowiadać się w tonie – jaka to jest zła, zamknięta i pretensjonalna – teraz padnie modne ostatnio słowo – kasta. Należy raczej pochylić się nad ich bezradnością i ich wesprzeć. Zadać sobie pytanie, czy jest to wsparcie wystarczające?
Nie mówię, oczywiście o tych, którzy położyli na naszych dzieciach lachę i choćbyśmy wszyscy na rzęsach stawali, nie zrobią ze sobą nic („takiego mnie Panie Boziu stworzyłeś, to se teraz takiego miej). Nie mówię o tych, którzy swojej pracy i uczniów zwyczajnie nie lubią albo się nad nimi pastwią (dlaczego na przykład badania okresowe nie obejmują badań psychiatrycznych? Nie zrobię uczniom krzywdy chorym płucem, ale głową – jak najbardziej). Mówię o elementarnej sprawiedliwości i obiektywizmie.

Nie może być tak (a przecież jest!), że będziemy się cały czas przerzucać oskarżeniami i winić się nawzajem za to, że system nie funkcjonuje tak, jak powinien. Nie możemy żyć bez przerwy na froncie i w zwarciu. Na z góry ustalonych i odwiecznych pozycjach: nauczyciel – uczeń – rodzic – samorząd. Wypadałoby raczej po pierwsze zrobić rachunek sumienia (swojego!), po drugie zacząć ze sobą rozmawiać. Zamiast się atakować i przed sobą bronić. Zwłaszcza, że podobno wszyscy chcemy tego samego…

Podczas Narad Uczniowskich ich uczestnicy problem dzwoniącego (a jakże!) dzwonka wskazywali tak naprawdę na końcu i w ostateczności. Na pierwszym miejscu stawiają bowiem przeładowanie obowiązkami, fakt, że nie mają na nic czasu, przerost zakazów nad możliwościami, a przede wszystkim chcą „być traktowani przez nauczycieli, jak ludzie” (zwracają uwagę na takie proste rzeczy, jak możliwość napicia się wody na lekcji, czy niesprawiedliwość, która aż kłuje w oczy, np. „dlaczego nam nie wolno używać komórek, a pani sobie na lekcji buty kupuje na allegro?”). Jeśli ta sytuacja się nie zmieni – wyłączenie dzwonków jest niczym więcej jak mydleniem oczu.
A powinno być po prostu pierwszym krokiem… Podkreślmy to bardzo mocno – krokiem naprawdę (od)ważnym… Wszystko zaczyna się przecież właśnie od tego pierwszego kroku! Trzeba zatem się nim chlubić, trzeba go wspierać, podziwiać, kibicować… Nie zapominając równocześnie, że jest krokiem rozpoczynającym jakiś dalszy ruch… W tym wypadku, mam nadzieję, przejście od kultury nauczania do kultury uczenia się…

Nie, nie jest dobrze z oświatą, m.in. dlatego, że szkoły są przeładowane i nauczyciele (zwłaszcza podstawówek) wracają do domów obarczeni papierami i z głowami pełnymi ludzkich problemów. Zmęczeni panującym na przerwach hałasem. I to wcale nie mechanicznym. Dziecięcym wrzaskiem, bieganiną oraz piskiem. I tak, ja rozumiem, że ci młodzi ludzie muszą się ruszać, ale twierdzenie, że wszyscy nauczyciele są źli, okrutni i nieludzcy tylko dlatego, że próbują tę sytuację okiełznać (czasami naprawdę nie da się inaczej, niż krzykiem) i zapewnić dzieciom bezpieczeństwo (bo jak się cokolwiek stanie, wiadomo, kto będzie odpowiadał), jest zwyczajnie bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwe.

Dołóżmy do tego pełnych roszczeń rodziców, którzy zawsze wszystko wiedzą najlepiej i nie zostawiają na nauczycielach suchej nitki, a swoje dzieci albo wyciskają do sucha, albo popadają w drugą skrajność, typu „moja Kasia?! Niemożliwe!”. Dołóżmy dzieci zaniedbane, dzieci, które nie są książkowymi aniołami i wcale nie przychodzą do szkoły po to, żeby zdobywać wiedzę oraz się rozwijać. Pomyślmy o tych dzieciach, które do szkoły wysyłane są tylko po to, żeby ktoś się nimi wreszcie zajął, bo w domu zwyczajnie nie ma się dla nich czasu, a często są traktowane jako przeszkadzający w piciu wódki albo siedzeniu w telefonie balast. Okaże się wtedy, że sytuacja, w której nauczyciel się znajduje wcale nie jest do pozazdroszczenia. Dołóżmy pierdyliard innych rzeczy…

No i samorząd. Oddajmy sprawiedliwość – tam, gdzie może – działa, działa mocno, angażuje się, jest na maksa aktywny. Bo są miasta, w których nic. Nic. Kompletnie NIC. Absolutnie nie da się tego przecenić. Wspiera się w naszym mieście oddolne inicjatywy, się nimi chwali, promuje i popiera. Czad! Organizacje pozarządowe już na wejściu są na wygranej pozycji, bo nie pozostawia się ich samym sobie. Bo stwarza nam się niebywałe i nie do przecenienia możliwości, które możemy/powinniśmy wykorzystać (wewnątrzsterowność). Robimy to?

Rzeczywistość jednak skrzeczy i, niewątpliwie, najczęściej rozbija się o szmal. I ja wiem, że edukacja jest workiem bez dna i bez przerwy się do niej dokłada, a nic się z niej nie wyjmuje. Powtarzam to od lat – szkoła nigdy nie będzie dochodowa w sensie ściśle materialnym i finansowym. Jeśli jednak traktujemy sprawę poważnie, nie można na niej oszczędzać. Nie można powiedzieć – zepsuły Wam się toalety albo, nie wiem, myślę o technikum… …tokarka, ale my nie mamy pieniędzy, musicie sobie jakoś poradzić. Albo ktoś dojdzie do wniosku, że w tej szkole prężnie działa Rada Rodziców, więc se spokojnie pomalują te pracownie bez nas, będzie git.

Nie wolno nam zapominać, że inwestycją są właśnie uczące się w tych szkołach dzieci i młodzież. Jeśli zapewni się im komfortu nauki, a nauczycielom komfortu pracy, to naprawdę będzie łatwiej o zmianę myślenia. Tymczasem wiecie – dlaczego liczebność klas wciąż jest na poziomie uniemożliwiającym pracę zindywidualizowaną? Przecież mniejsza liczba uczniów w klasach, to większa ilość klas, to większa liczba etatów, to większa ilość pieniędzy. I już za chwilę dojdziemy do paranoicznego stwierdzenia, że skoro wyłączyliśmy dzwonki, to przecież zaoszczędziliśmy też na prądzie. Więc kasa jest, poradzicie sobie.
I to naprawdę nie jest tak, że wydaje mi się, jakby pieniędzy w gminie było tyle, że sobie tutaj opływamy w luksusy. Znam przysłowie o krawcu i materii. Musimy jednak mieć wciąż na uwadze, że inwestycja w edukację i oświatę jest inwestycją w przyszłość. Miasta, państwa, świata. Wiem, jak górnolotnie to brzmi, ale czy nie jest to prawda?

Najchętniej napisałbym teraz (i w sumie to zrobię, co mi zależy?), że skoro na wiele rzeczy pieniędzy nie ma – zburzmy wreszcie „Nemo”, bo to naprawdę masa corocznych oszczędności, które można choćby na oświatę przekazać. Tak, dzieci nie będą w ferie i wakacje korzystać zeń za darmo, ale będą się za to uczyć w lepszych warunkach, latem mogą iść na Pogorię, a w szkole nie braknie im papieru toaletowego… Tak, wiem – przecież to uczniowie niszczą te sprzęty i obrzucają się rzeczonym papierem i tak dalej…

Mógłbym tak długo, mógłbym te sytuacje mnożyć w nieskończoność (ogólnopolską tzw. politykę oświatową przez litość i celowo pomijam milczeniem, czasem myślę, że są światy nie do uratowania..), ale zaraz popadnę (może już się to stało?) w ten ton, którego właśnie chciałbym uniknąć…

Powtarzam zatem – uderzmy się WSZYSCY w piersi (bardzo jest ważne, żeby we własne) i zacznijmy ze sobą rozmawiać. Przestańmy zaś nawzajem się obwiniać, przestańmy się na siebie obrażać i pozorować działania. Bo dopóki nie zaczniemy tego robić – możemy se wyłączać wszystkie dzwonki świata…

A żeby nie być gołosłownym – zaczynam od swojego rachunku sumienia.
Bo w poniedziałek nie chciało mi się iść na spotkanie Rady Rodziców, przerzuciłem jakieś rzeczy na innych i teraz mam pretensje. Albo – chodzę na spotkania z nauczycielami i podpowiadam im rozwiązania, a wczoraj spędziłem całe popołudnie na graniu w grę i jestem dziś niezbyt przygotowany do lekcji. Zapomniałem, że – owszem – presja w dół, ale wyzwania w górę. I wszystko mi nagle(?) w dół poleciało.
Albo – tak mocno zaangażowałem się w próby zmieniania szkoły, że zapomniałem o tym, iż po pierwsze należy zacząć od siebie (chyba trochę zbyt mocno uwierzyłem w swoją sztucznie wykreowaną zajebistość i nieomylność…), a po drugie niemal skończyły mi się inne tematy i za moment wprowadzimy w domu zakaz rozmawiania na powyższy.
Piszę sobie rożne teksty o zaniedbywaniu dzieci przez rodziców, a tymczasem nie siadam z moim synem do książek, a przedwczoraj (chwilę po napisaniu tekstu „Wielka ucieczka”) nałożyłem mu szlaban na konsolę i telefon. Szlaban się skończy, jak się chłopak ogarnie i pewnego dnia wróci ze szkoły z informacją, że dzisiaj niczego nie zapomniał zabrać/przygotować.
Aha! Każdego poranka w domu mamy taką „budzącą się szkołę”, że słyszą nas sąsiedzi…

 

Między innymi to jest w moim życiu do zmiany.

A co tam w Waszych?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *