O tym, że „właśnie skończyła się jakaś epoka” słyszałem ostatnio kilka razy… Po śmierci Lemmy’ego, Bowie’ego, Młynarskiego, Bryla, Kory, Stańki…
Nie zgadzam się. To nie jest prawda. Nie skończyła się… No chyba, że te epoki są coraz krótsze. Ostatnia trwała jeden dzień. A za jakiś czas znowu ktoś powtórzy to zdanie…
Nie rozumiem też pytania „ale co się dzieje?”. Bo – czy nam się to podoba, czy nie (a obstawiam, że nie) – ludzie umierają. Wszyscy. Mamy wbudowane bomby z opóźnionym zapłonem. Bomby zegarowe…
I jakkolwiek nie byłoby nam czarno i smutno – nie mamy wyboru. Tak się dzieje, koniec kropka. Zwyczajnie – wszyscy umrzemy. Truizm…
I pewnie to banalne i oczywiste, ale myślę sobie, że pozostaje nam jedynie przede wszystkim mówić sobie dobre rzeczy. Na co dzień. O tym, że się cenimy, kochamy, lubimy, że podoba nam się w nas nawzajem to i to. TERAZ. Póki (my) żyjemy. Nie po śmierci. Bo wtedy (nad grobem) jest o jedną sekundę za późno… Wtedy możemy sobie gadać i się doceniać. Nic to nikomu nie da i nie jest tej nieżyjącej osobie do niczego potrzebne.
Tylko tu i tylko teraz!
Być może taki jest sens tego całego umierania…