Na żaden mecz (a już na pewno nie do strefy kibica) bym pewnie nie poszedł (gdyż szanuję i jakoś tam rozumiem, ale po prostu nie umiem się tym przejąć), gdyby nie pobliski dyskont spożywczy, który jakiś czas temu zaoferował mojemu synowi album (o pięknym tytule „Dumni z naszych”) oraz możliwość uzupełniania go naklejkami. Bo wiadomo – czego się nie robi dla dziecka (dla odmiany w sobotę jedziemy na konwent mangi i anime)?
Fajnie było, nie podnosiło mi się ciśnienie, spotkałem przyjaciół i znajomych, słońce świeciło, na ekranie biegali…
Najbardziej jednak podobała mi się ta zmiana związana z identyfikacją. Że zaczęło się od „MY”, a skończyło na „ONI”.
Nie wiem, czy po zakończonym meczu syn wciąż był dumny, ale wciągnął cztery lody, które popiłem dwoma piwami i obaj w wyśmienitych humorach wróciliśmy do domu.
P.S. Brakuje nam jeszcze dwóch naklejek, ale ciśnienie na zbieractwo już chyba mniejsze…