Do narzekań na wszelkie „Dni” i festyny zdążyłem się już przyzwyczaić. Zresztą – jak wiadomo – sam nie jestem fanem tego typu akcji i zazwyczaj zdarza mi się być w czołówce narzekatorów. Przede wszystkim bowiem musimy pamiętać, że wszelkie „darmowe” i niebiletowane imprezy i koncerty totalnie niszczą rynek (inaczej potraktuję artystę – a on mnie – na którego koncert muszę się wybrać do innego miasta i zapłacić za bilet; w imprezach typu festyn, najczęściej jest mi obojętne, co tam do piwka i kiełbasy przygrywa). Nigdy więc nie przypuszczałbym, że w jakikolwiek sposób pochwalę jakiekolwiek władze miasta za tego typu obchodów zorganizowanie. Tymczasem jednak – niespodzianka!
Podczas majówki, którą spędziłem głównie w Fabryce Pełnej Życia (naprawdę bardzo kibicuję) usłyszałem ze sceny, że na Dniach Dąbrowy (link) zagrają Krzysztof Zalewski, Organek, a (wg mnie) przede wszystkim Bitamina, Fisz Emade Tworzywo oraz Zion Train (pamiętam, jak słuchałem ich z Radziem podczas jego praktyk studenckich gdzieś tam w Polsce i odpłynąłem w sposób dosłowny, bo wypchnęli mnie nocą w rowerze wodnym na jezioro; dziś już pewnie nie zrobią na mnie takiego jak wtedy wrażenia). To, że na scenie w parku Kasia Cerekwicka i Ewelina Lisowska już mnie jakoś nie interesowało (choć Ania twierdzi, że musi zobaczyć tę drugą, bo jest to niebywałe zjawisko socjologiczne), jednak chyba po raz pierwszy nie narzekałem – wreszcie dano mi wybór. A nawet trzy, bo przecież mogę zostać w domu.
Pierwsze komentarze, tradycyjnie, najpierw zwaliły mnie z nóg, ale potem jednak ucieszyły i utwierdziły w przekonaniu, że jest dobrze (zawsze jest).
Po pierwsze bowiem „szału nie ma”. Po drugie „co to za zespoły, których nikt nie zna”. Po trzecie „takie skład nikogo nie przyciągnie, przyciągają zespoły typu Boys albo Weekend”.
Nie ma chyba sensu powtarzać, że jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził albo że alternatywne niezrobienie niczego („bo to przecież kosztuje, a miastu nie są potrzebne fajerwerki, a inwestycje”) doprowadziłoby do komentarzy typu – „co za dziadostwo, w Sosnowcu/Będzinie/Czeladzi to się coś dzieje!”. Przypominam sobie zresztą, że pisałem o tym rok temu (link).
Przede wszystkim nie wydaje mi się naprawdę, aby artyści grający na scenie „fabrycznej” mieli ze współczesną sceną alternatywną jakoś bardzo dużo wspólnego (póki co – trudno jest jednak wymagać od włodarzy jakichkolwiek miast, żeby zorganizowali koncerty typu OFF-Festival). W porównaniu jednak z tym, co będzie miało miejsce na scenie „parkowej” (przepraszam, ale nie mogę nazwać tego ani sztuką, ani twórczością, a zwykłym zarabianiem kasy, bo – w głowie mam nieśmiertelny tekst z płyty Kur „P.O.L.O.V.I.R.US.” – „tak czy siak, nieistotne, ludożerka nie pokuma nic”) , można powiedzieć, że jest to niemal underground. Co związku z tym robimy? Oczywiście, że nie idziemy sprawdzić, czy może to fajne i wartościowe. Jesteśmy jak inżynier Mamoń lubiący piosenki, które kiedyś już słyszał. Nie będziemy poznawać nowego, bo nie ma to zbytniego sensu. Skoro nie znamy, to pewnie jest to dziadostwo, bo gdyby dziadostwem nie było, to na bank byśmy znali. Proste i logiczne. Posłuchajmy sobie listy przebojów wszech czasów. Swoją drogą co roku trochę mnie śmieszy to określenie. Że w jednym co roku pojawia się radiu pojawia się nowa lista wszech czasów, której układ, owszem, zawsze trochę się różni, ale jednak w większości są to te same kawałki… Czyli się okazuje, że „wszechczasy” trwają jakieś 365 dni? Krótko…
Po drugie (najważniejsze). Co to znaczy, że „takie zespoły nie ściągną ludzi”? Być może jest to prawda, bo – jestem przekonany – że dużo więcej ludzi ściągnęłaby gala dicopolo (szczerze i bez ogródek muszę tu powiedzieć, że pogardzam), które to podobno wraca na salony, co akurat nie wydaje mi się teorią prawdziwą, bo żeby gdzieś wrócić, trzeba było wcześniej tam być. Tylko czy naprawdę o to tylko chodzi? O ściąganie tłumów?
Jeden bardzo mądry facet powiedział mi ostatnio, że ludziom trzeba dawać i pokazywać to, co wartościowe, a niekoniecznie zawsze to, co ci akurat lubią. Że to jest po prostu edukacja. Pokazywanie rzeczy nowych i świeżych. I być może na początku część przyjmie to obojętnie, a może nawet wrogo, ale istnieje spora szansa, że z czasem może się przekonają, iż w ten sposób tworzy się pewną wartość. Trudno mi się nie zgodzić. Zwłaszcza, że działa na wszelkich płaszczyznach. No wyobraźmy sobie, że wysyłamy dziecko do szkoły, a Pani, żebyśmy i my i dziecko powiedzieli, że jest fajna, postanawia jednak nie uczyć go czytania czy liczenia, a zabawy pluszakami. Bo są znane i lubiane. Oczywiście, że fajnie jest zanucić, czy zaryczeć sobie na koncercie piosenkę, którą się zna, co by się jednak z nami stało, gdybyśmy naprawdę nie poznawali nowych rzeczy? „Kevin sam w domu”, Trylogia i „Zmiennicy”.
Oczywiście, że każdy ma takiego swojego wykonawcę, którego chciałby na scenie usłyszeć, a przede wszystkim „podzielić się” nim z innymi (osobiście muszę pogodzić się z faktem, że na przykład Dezerter na „dniach” czy Dożynkach raczej nie wystąpi), ale może należy też mieć na względzie tego, który stoi obok? Bo możemy czegoś nie znać, możemy nie szanować twórczości Don Wasyla albo z dezaprobatą mówić o filmie „Syberiada”, ale powinniśmy o tym rozmawiać i dyskutować (moim zdaniem powiedzenie „o gustach się nie dyskutuje” jest naprawdę jednym z najgłupszych). I wolno nam nawet gardzić taką, czy inną sztuką(?). Ale drugim Człowiekiem już nigdy. No dobra, prawie nigdy, ale to już akurat zupełnie inna historia…
W każdym razie i podsumowując – myślę, że nie jest źle. Dobrze wręcz jest. Po raz pierwszy bowiem (a nie, przepraszam – drugi) mogę iść na Dni Dąbrowy naprawdę bez poczucia obciachu. No i co – być może – najważniejsze: czuć się na nich bezpiecznie. Wiem bowiem, że do Fabryki ściągnie sporo znajomych i ludzi, którzy przyjdą posłuchać muzyki, spotkać się, pogadać i dobrze bawić, a nie doić wódkę po krzakach i szukać zaczepki. Szczerze mówiąc dość długo czekałem na dzień, w którym będę mógł to powiedzieć.
#PrzeglądDąbrowski maj 2018