Who you are?

12 lat temu mieliśmy z zespołem 100 TVarzy Grzybiarzy niewątpliwą frajdę zagrać na „najpiękniejszym festiwalu świata”. Na Przystanku Woodstock znaczy się. Niepisana umowa była taka, że na scenie się nie przeklina. Choć przecież niemal niemożliwością jest, aby zespól rockowy nie przemycił w jakiejś swojej piosence choć jednego przekleństwa. My mieliśmy tego sporo. Ale się dostosowaliśmy do reguł. I nie używaliśmy. Niestety, największym przebojem i  równocześnie największym przekleństwem [sic!] naszego zespołu była piosenka „Mały Obrazek”. Utwór składający się tylko i  wyłącznie z  wulgaryzmów, którego przesłaniem (co zawsze podkreślałem i podkreślał będę) było i jest ogólnopolskie zubożenie słownictwa. Bo przecież pewnie każdy z  nas był świadkiem/podsłuchiwaczem rozmowy, którą można streścić zdaniem, że „co k…., to słowo”. W każdym razie – mimo niepisanej umowy, ludzie pod sceną zaczęli domagać się „przeboju”. Na bis. Jurek Owsiak podbiegł i powiedział – „Dawajcie! ONI też tych słów używają, a problem rzeczywiście jest! ”. No i zagraliśmy… Zdania na temat samego koncertu były podzielone… 12 lat później dowiaduję się, że ten sam Owsiak oskarżony jest o używanie słów na „p” i na „k”! I to jest kolejna z „sytuacji, w których serce klęka”. Bo przecież wiem, że wcale nie chodzi o żadne brzydkie słowa, a kolejne uderzenie w człowieka, którego zbyt wielu ludzi szanuje, kocha i dałoby się za niego pokroić. Nie, nie przesadzam… Każdy, kto choć raz był na Woodstocku i słuchał, jak mówi do zgromadzonych pod sceną, wie, że gros z nich poszłoby za nim i za jego słowami/działaniami na koniec świata. Albo jeszcze dalej. Jeśli do tego dodamy fakt, że facet mówi, co myśli, myśli w sposób samodzielny, nieposłuszny i nieprawomyślny oraz że pod sceną znajduje się kilkadziesiąt tysięcy ludzi (2017 to ok. 220.000, a rekord z 2011 wyniósł ok. 700.000!), a na portalu społecznościowym obserwuje go 360 tysięcy – okaże się, że może to być człowiek naprawdę niebezpieczny. Dla każdej władzy. A już na pewno dla tej, którą krytykuje. Żadna władza bowiem tego nie lubi. Zresztą – nie oszukujmy się. Nikt nie lubi. Nic przyjemnego. Zwykły jednak człowiek ma zawsze na swoją obronę coś, czego władza najczęściej (bo przecież nie zawsze) nie posiada (choć, gdyby posiadała i nie była nadętą, na pewno by na tym zyskała). Nazywa się to dystans i poczucie humoru. Rozwiązań problemu (?) takich charyzmatycznych Owsiaków jest, oczywiście, kilka. Jednym na przykład jest dialog, drugim próba dowalenia i zaszczucia. A koń, jaki jest, każdy widzi. Wracając jednak do samego przeklinania. Nie jest prawdą, że to domena ludzi niewykształconych, chamów i prostaków. Podobno Antoni Słonimski potrafił przeklinać przez trzy minuty, nie powtarzając ani jednego wyrazu. Nie jest też prawdą, że przekleństwa do literatury przemycili na przełomie lat 80/90 XX wieku twórcy związani z „bruLionem”. Pojawiały się już u Katullusa (rzymskiego poety, żyjącego w I w. p. n.e.), a prawdopodobnie i wcześniej. Przeklinał „ojciec poezji polskiej” Jan Kochanowski. Tak, ten sam człowiek, który opłakiwał śmierć Urszulki i którego teksty poznaje się już w szkole podstawowej, pisywał takie fraszki (tzw. „obsceny”), że nie nadają się, aby je tutaj cytować. Używał wulgaryzmów Fredro, Mickiewicz (choć pamiętajmy, że autorstwo „XIII Księgi Pana Tadeusza” przypisuje się A. Fredrze, T. Boyowi-Żeleńskiemu lub W. Zagórskiemu, a  „kutas” i  „chujec” w  samym „Panu Tadeuszu” oznaczają zupełnie coś innego, niż dziś – odpowiednio: element ozdobny, coś w  rodzaju pomponika i  wieprza), Tuwim (z  moim ulubionym krótkim wierszykiem „Na jednego endeka, co na mnie szczeka”), Witkacy, Bursa, Hłasko i wielu, wielu innych. O poetach i  powieściopisarzach współczesnych nie wspominam, ale proszę sobie tylko wyobrazić twórczość na przykład Masłowskiej, Vargi, Szczerka albo Sapkowskiego z wyciętymi „brudami”. Żeby jednak nie popaść w  ton wykładowo-przemą- drzalski ani (tym bardziej) nie być posądzonym o przypisywanie Owsiakowi jakichś literackich zasług (za poetę go akurat nie uważam; przyznaję natomiast, że blisko mi do określenia „trybun ludowy”), wróćmy na chwilę do samego zarzutu. Otóż, skoro nie udało się Woodstocku zatrzymać obostrzeniami prawnymi (impreza o podwyższonym ryzyku, odrzucenie współpracy z niemieckimi służ- bami mundurowymi), skoro nie udało się zohydzić Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która w bieżącym roku znowu pobiła wszelkie rekordy zbiórki, próbuje się uderzyć w Człowieka, który nią dyryguje. I nie znajduję innych określeń, jak świństwo, małość i głupota. Mądry wiedziałby przecież, że społeczeń- stwo to wcale nie jest „ciemny lud, który wszystko kupi”. I że takie akcje raczej odwracają się przeciwko niemu. Że istnieje coś takiego jak nieposłuszeństwo obywatelskie. Problem polega jednak na tym, że – jak śpiewał Kazik – „debil nie wie, że jest debil, a mądry to wie”. Oczywiście, że mógł Owsiak użyć innego słowa. Tylko, że jak mówił w  jednym z  wywiadów prof.  Jan Miodek: „wulgaryzmy są stare jak świat i nie sposób się od nich uwolnić. Są takie sytuacje życiowe, w których jesteśmy bardzo źli, zdenerwowani czy nawet bezradni. Pewne zjawiska są dla nas ekstremalnie negatywne i kiedy do ich wyrażenia brakuje już normalnych słów, wtedy sięgamy po wulgaryzmy”. No to kto z Państwa, będąc Owsiakiem, by się pohamował?

Przegląd Dąbrowski, wrzesień 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *