Telewizja, córka diabła* 1 (2016)

Przetacza się przez kraj zadyma dotycząca ustawek w telewizji publicznej. Kto będzie pracował, a kto nie, kto poprowadzi jakieś tam programy, kto będzie dyrektorował, kto się będzie w niej pojawiał i tak dalej. Nie korzystam z telewizji, od kiedy wyprowadziłem się z domu mamy (dosyć późno), czyli od jakichś 16 lat, więc tak naprawdę mam to wszystko bardzo głęboko.
Tak, wiem i zdaję sobie sprawę, o co naprawdę jest ten bój. Wiem, że to czwarta władza. Nie jestem na tyle głupi, żeby nie wiedzieć, że chodzi o przekazywanie takich treści i w taki sposób, żeby zapewnić sobie ciągłość władzy. Z tej perspektywy patrząc, oczywiście i niestety, władze telewizora mają wpływ na moje życie, bo będą sterować oglądaczami  w taki sposób, że władzę utrzymają…
Tylko, czy aby na pewno?
Nie wydaje mi się, że wciąż tylu ludzi ogląda telewizję publiczną. Na pewno nie robią tego ludzie młodzi. Poza tym – może się mylę – jakoś naiwnie wierzę, że ludzie jednak mają na tyle własnego rozumu, żeby kierować się nim, a nie manipulacjami telewizji publicznej. Że mają zakodowaną tę świadomość, że telewizor kłamie, bo zawsze jest rękach jakiegoś tam rządu. Przecież gdyby ludzie dawali się nabierać, nie byłoby żadnych zmian, wciąż rządziliby ci sami.
Myślę sobie, że dziś władza nad Internetem (zwłaszcza portalami społecznościowymi), to by było coś.
Telewizja – bez względu na jej wciąż zmieniających się prezesów, prezesików, prowadzących i występujących – kojarzy mi się tylko i wyłącznie z kałem spływającym po desce do takiego wielkiego dołu. Nie ma tam absolutnie nic, co byłoby mi potrzebne. Jakieś chujowe programy rozrywkowe, promujące pseudogwiazdy? Jakieś realityshowy, których bohaterami są najczęściej ludzie o ilorazie inteligencji niewiele większym od ilorazu naleśnika z serem? Jakieś programy publicystyczne, w których jedni mądrale próbują udowodnić drugim, że są od nich mądrzejsi i  znają receptę, jak uzdrowić kraj? Ja już pomijam fakt, że jak będę miał taką potrzebę, wszystko to znajdę w necie. Tylko, że ja po prostu nie mam takiej potrzeby. Nie interesują mnie jakieś nibyseriale, które serwuje się społeczeństwu w paśmie najwyższej oglądalności (pisałem o tym kiedyś zresztą – tutaj), walą mnie gale mistrzów sportu i wręczenia telekamer, nie śmieszy większość kabaretów, a opolski festiwal piosenki to jakieś totalne nieporozumienie i wiocha. Telewizja Polska nie oferuje mi absolutnie NIC. Jeśli o mnie chodzi – mogą se puszczać codziennie i od rana do wieczora transmisję mszy albo parad gejowskich. W żaden sposób nie zmieni to mojego myślenia.
Ktoś mi zarzucił, że czemu w ogóle się wypowiadam na temat zmian na przykład w oświacie, a tutaj mój stosunek jest taki? Różnica polega na tym, że – póki co – edukacja w Polsce jest obowiązkowa, a to czy oglądam telewizję wciąż pozostaje kwestią wyboru. Było kilka gazet, które czytałem regularnie, a jak się schrzaniły, przestałem je kupować. Był taki czas, kiedy nie dało się słuchać „Trójki”. Za podobnych rządów. I było mi wtedy przykro, ale po prostu przestaliśmy słuchać.
To wszystko jest takie proste. Jak u Kazika – „siłą możesz mi zabrać wiele, ale siłą nie możesz mi niczego dać”.
Dlatego (się powtórzę) naprawdę bardzo głęboko w dupie mam wszystko, co dzieje się w telewizji. Owszem, nie podoba mi się, że jacyś kolesie na stanowiskach pobierają za to dosyć grubą kasę, ale, moim zdaniem, jedynym rozwiązaniem problemu jest likwidacja tej szkodliwej i archaicznej instytucji.

* taką piosenkę śpiewał kiedyś Krzysiek – Docent

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *