…no więc (uwielbiam zaczynać od „no więc”, bo – podobno – nie wolno) dwa tygodnie temu nastąpiło sfinalizowanie wakacji i wróciliśmy wszyscy w różne miejsca. antek na przykład do przedszkola.
…i się okazało, że nie ma angielskich, gimnastyk korekcyjnych, zumb i innych fajnych rzeczy, które jeszcze w czerwcu były i do których podczas wakacji zdołaliśmy go namówić. nasze ulubione panie przedszkolanki bezsilnie rozkładają ręce.
…bo koniec i po prostu nie będzie. takie jest zarządzenie, ustawa czy coś tam. i to się nazywa „wyrównywanie szans”.
…nie do końca jest też wiadomo, który cymbał to wymyślił – czy jest to zarządzenie całkiem odgórne, czy też – jak wieść niesie – zależy wszystko od samorządów? tak czy inaczej – serdecznie i jednym i drugim dziękuję za kolejne ułatwienie mi życia i pouczenie mnie, jak powinno życie w równości i szacunku wyglądać.
…rozumiem, że „wyrównywanie szans” to, według ustawodawców (chciałoby się powiedzieć „właścicieli państwa/miasta”), doprowadzenie do takiej sytuacji, w której jak jedno dziecko na rytmikę nie idzie, to drugie też nie może, bo założenie jest takie, że jak nie chodzi, to znaczy, że rodziców nie stać. wariant „dziecko/rodzic nie chce” nie istnieje. i jak dziecko nie idzie na dane zajęcia (które – podkreślam – odbywały się po zrealizowaniu podstawy programowej, czyli w naszym przypadku koło godziny 14.30), to jest mu przykro. mimo, że zostaje ze swoja ukochaną panią i kilkoma dzieciakami z grupy (więc często – tak obstawiam, nie wiem na bank – ma to raczej w nosie) albo po prostu idzie do domu.
…wyjątkowo pominę dzisiaj milczeniem fakt, że jak wszystkie dzieci mają religię (która odbywa się w środku zajęć!!!), to już nikt się nad tym dzieckiem nieuczęszczającym, które wychodzi do innej grupy albo z panią na korytarz (wciąż powtarzam, że powinno być na odwrót i to „religia” – skoro w środku – powinna wychodzić) jakoś nie pochyla. tutaj szanse są i zawsze były wyrównane.
…czemu tak naprawdę takie działanie służy, nie wiem. mogę się tylko domyślać. gdyż:
…zajęcia prowadzone przez firmy zewnętrzne na terenie przedszkola były dla większości rodziców sporym ułatwieniem. nie musieli zaprowadzać dzieciaków do klubów osiedlowych czy innych tego typu placówek – płacili około 30 złotych miesięcznie, odbierali dziecko pół godziny później i git. nikomu to nie przeszkadzało i nie słyszałem żadnych narzekań.
…tymczasem w tym roku szkolnym i w związku z powyższym syn mój w tym momencie jest stratny, bo – zwłaszcza, że nie posiadam samochodu – nie mam czasu jeździć z nim na zajęcia dodatkowe. bo zanim wrócę z pracy, odbiorę go i jakoś ogarniemy popołudniową rzeczywistość, to się zrobi taka godzina, że nie zdążymy.
…cenowo też mi to wcale nie wychodzi taniej, bo – zazwyczaj od ludzi indywidualnych te opłaty są większe niż od całej grupy. ewentualnie doliczmy bilety autobusowe/paliwo.
…a i antek niezbyt chce chodzić, bo wiadomo, że z kumplami byłoby raźniej.
…efekt jest taki, że po raz kolejny bez naszej wiedzy i zgody, ktoś coś zdecydował i możemy mu skoczyć. szanse wyrównano ale w dół. bo – podejrzewam i wnioskuję z rozmów wszelakich – większość rodziców myśli podobnie jak powyżej. nie słyszałem jeszcze głosu – „świetny pomysł, boże, jak pięknie!”, a raczej – „co to, kurwa, ma znaczyć?!” oraz „w imię czego?!”.
…chciałoby się odpowiedzieć słowami franza maurera, ale żadnych zasad tu nie widzę. chyba że tę, która mówi, iż głupszym społeczeństwem się łatwiej rządzi…
…z jednej strony chce się wysyłać (i się wysyła) sześciolatki do szkół (w związku z czym pani w najstarszej przedszkolnej grupie ma na przykład zakaz uczenia ich literek, a dzieci w tym wieku są bardzo tych literek ciekawe i chcą je poznać, więc przypominają mi się tajne komplety), z drugiej – co tu dużo gadać – ogranicza się ich rozwój poprzez odgórne zarządzenia i nakazy.
…a przecież łatwiej byłoby – choć częściowo – zrefundować dzieciom te zajęcia albo podręczniki (choćby do religii) i wtedy byłaby i kasa i równe szanse.
…mówi mi się o „wyrównywaniu szans”, a ja nie wierzę, że o to chodzi. chyba, że to jest mowa o wyrównywaniu w głupocie?
…bo zarówno osobnik, który wpadł na ten pomysł oraz ten, który go na poziomie samorządowym utrzymuje, to – z całym brakiem szacunku – istoty raczej bezmyślne. i może próbują teraz wyrównać przedszkolaków do swojego poziomu?
…pogratulować…