Ora, labora et colabora (listopad 2016)

Po ostatnim felietonie usłyszałem (między innymi!), że kolaboracja. W  sensie: „współpracujesz z  Urzędem Miasta, zdrada! ”. Taaaa… Kupuję mamie „Wyborczą” – osiedlowy prawicowiec patrzy na mnie z nieskrywaną i nieudawaną pogardą. Kupuję dziadkowi „Nasz Dziennik” – facet w  windzie wzdycha z  politowaniem. Mówię, że homoseksualiści mają mieć (nie – „powinni”, a „mają mieć!”) takie same prawa jak „hetero” – jestem lewakiem i  komuchem. Mówię, że islam nie jest „religią pokoju” (żadna religia zresztą nie jest, jeśli zajmą się nią fanatycy). Oho! Jestem ksenofobem i  faszystą. Mówię, że w  krajach, z  których muzułmanie uciekają, panuje wojna i  ja też bym uciekał – wspieram islamizację Europy. I  tak dalej, w nieskończoność… Czarnobiałość na każdym możliwym poziomie. Czytasz komiksy – nie znasz się na literaturze. Słuchasz death metalu, musisz gardzić Pidżamą Porno i Alicją Majewską (a co ja mam poradzić na to, że dozgonną atencją darzę i ją, i zespół Swans?). Nawet znany portal społecznościowy tak segreguje nam treści, że czytamy głównie posty tych znajomych, którzy mają poglądy zbieżne z  naszymi. Mechanizm jest prosty: skoro się z czymś zgadzasz, „lubisz to”, a skoro coś lubisz, to do ciebie wraca. Jeśli zaś się z czymś nie zgadzasz, „nie lubisz tego” i posty danego „znajomego” ci się nie wyświetlają. To samo „w realu” – najczęściej towarzysko spotykamy się z ludźmi o poglądach nam zbliżonych (praca lub rodzina to inna bajka), z którymi się zgadzamy. I żyjemy w jakiejś bańce takiej. I w sosiku z samych siebie sobie pływamy, patrząc na wszystko z perspektywy Kargula i Pawlaka. I choćby się waliło i paliło, nie przyznamy racji drugiej stronie. Nie ma środka, nie ma zdrowego rozsądku. Jest zatwardziałość w sądach i poglądach. Beton. Jeden powie, że to nie on zaczął, inny dorzuci, że może niech ten drugi pierwszy wyciągnie rękę i tak „se” w tym tkwimy, aż pewnego dnia z tą pogardą do drugiego człowieka sobie umrzemy. Bo to już chyba nawet nie jest podział. Raczej linia frontu. Strony obrzucają się nawzajem wyzwiskami i gdyby mogły, pewnie by się powybijały (naprawdę bardzo mi ulżyło, że podczas marszów nie doszło do rozlewu krwi). I jest w tym wszystkim bardzo dużo złych emocji i nienawiści. I tylko wspólnoty tam nie ma. Drugiego człowieka. A  marzy mi się takie myślenie, w  którym nie ma podziału na ludzi światłych i katoli, prawicę i zgniliznę moralną, faszystów i  lewaków, tandeciarzy i  znawców. Żeby jedni z  drugimi ROZMAWIALI, a nie obrzucali się inwektywami zza płotu. A przede wszystkim, żeby rozum się stawiało na pierwszym miejscu jednak. I tyle. Bo mogą sobie po stokroć mądrzejsi ludzie tysiące słów na ten temat napisać i nic się nie zmieni. Bo „moja jest tylko racja, i to święta racja, bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza, że właśnie moja racja jest racja najmojsza”. Tymczasem w  Dąbrowie projekt dofinansowania in vitro przepadł przez głosy LEWICOWYCH radnych (ze strachu przed utratą cichego poparcia Kościoła?). Ja na łamach „Przeglądu Dąbrowskiego” ze smutkiem powątpiewam w ich lewicowość, a prawica twierdzi, że w tym samym miejscu obraziłem ostatnio Ministra Kultury. To może tyle o kolaboracji. Życzę udanych klasyfikacji…

Robert Strzała

Przegląd Dąbrowski, listopad 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *