Cztery lata temu w dość burzliwy sposób korespondowałem z Prezydentem mojego Miasta. Przerzucaliśmy się argumentami, a wszystko przypominało mi partię szachów (a może tylko ping-ponga?), w której stawką był mój powrót do pracy. Wróciłem. Sąd mi kazał… Jest dobrze.
Albo: napisałem kilka artykułów do portalu „Aktualności Dąbrowskie” (wymiksowałem się, kiedy z dnia na dzień nazwa zmieniła się na – „Aktualności Dąbrowskiej Prawicy”, czy coś w tym stylu). Pisałem m.in. o kosztach organizacji sylwestra, o roszadzie zastosowanej przez Naczelnika Wydziału Kultury albo o moim stosunku do lokalnych artystów (w tym moich przyjaciół, których prywatnie bardzo cenię, ale z ich twórczością – mówiąc delikatnie – mi nie po drodze). Generalnie, odkąd piszę sobie na tym blogu i w kilku innych miejscach – zdarzyło mi się wyrazić swoje zdanie i przy okazji kogoś/coś skrytykować – dziesiątki czy setki razy.
I nigdy nikt mnie z tego powodu nie zaatakował, nie obraził, nie zareagował jak oszołom. Wszystko odbywało się z kulturą i poszanowaniem wolności wypowiedzi i własnego zdania. No i bez nadęcia. Wychodzimy chyba bowiem wszyscy z założenia, że poglądy są po to, żeby je wyrażać, żeby z nich wyciągać wnioski i żeby wzajemnie je poznawać, a nie po to, żeby się nawzajem niszczyć. Dlatego lubię rozmawiać, wymieniać myśli, wytykać sobie błędy i często (choć nie zawsze) dochodzić do konsensusu. I myślę, że – mimo różnic – szanujemy się czy lubimy.
Napisałem „wszyscy”? No więc się pomyliłem.
Granica wolności wypowiedzi kończy się bowiem, kiedy w grę wchodzi tak poważna sprawa, jak słynna „prawica” (zawsze będę dawał ten cudzysłów, bo jak ktoś uznaje i wspiera rozdawnictwo pieniędzy, to o jakiej prawicy tu jest mowa? To socjalizm przecież.) I jak się coś złego czy uszczypliwego o „prawicy” powie albo napisze, to ona reaguje w sposób często całkowicie nieadekwatny i z niebywałym napuszeniem.
Okazało się (choć w sumie to się nie okazało, bo było wiadome od dawna), że po pierwsze „prawica” dystansu do siebie nie ma. Powiedzcie mi – jak to jest: wszyscy potrafią się z siebie śmiać i brać czasem swoje poglądy w nawias – a oni nie? Może jest tak, że słowa, które wypowiadają są tak bardzo najświętsze i najpoważniejsze, że jakiekolwiek ich podważenie – to obraza majestatu. A wykpienie i wydrwienie – boli, piecze, pali. I jestem tak bardzo szczęśliwy, że nie miałem takiego poważnego ojca (gdybyś ktoś chciał szukać na mnie haków – mój tata nie był ubekiem, pijakiem natomiast owszem), że mam taką otwartą mamę (bardzo religijną nota bene i mądrą), że nie obracam się w tym napuszonym otoczeniu na co dzień. Oczywiście mam przyjaciół i znajomych o poglądach prawicowych, ale są to poglądy na tyle prawdziwe, przemyślane, spójne i poparte wiedzą, czy filozofią, że potrafią sobie czasem z nich drwić i dopuszczać do siebie krytykę. Mam bowiem kolejną teorię, że może jest tak, iż swoich teorii najbardziej bronią ci, którzy są ich najmniej pewni albo nie do końca je rozumieją. Może mają mgliste wyobrażenie? Może kompleksy? Nie wiem. Na pewno jest tam poczucie przemądrości, której nie wolno w żaden sposób podważać.
Dlatego nazywanie mnie „osobą o poglądach skrajnie lewicowych” (to z oficjalnego oświadczenia klubu radnych) czy „komunistą” (to z komentarza na forum) jest zupełnie bez sensu.
No i dosyć zabawne też jest. Tak łatwo dziś zostać „skrajnym” lewakiem… Wystarczy, że jesteś tolerancyjny w stosunku do wszelkich orientacji seksualnych, nie przepadasz za kościołem (dobrze by było być ateistą, ale nie trzeba), uważasz, że ludzie w sferze prywatnej mogą robić to, co chcą, dopóki nie krzywdzą innych, skrytykowałeś kilka razy „prawicowy” (he he) rząd i… …i w sumie już. Jakby komuś było mało, to pojeździj trochę na rowerze, odmów sobie mięsa nie tylko w piątek i nabijaj się z patriotycznej pościeli. Możesz też lubić takie zespoły jak, powiedzmy, „Dezerter” albo „CKOD” (ale to już chyba taki wątek poboczny i dodatkowy bonus).
I gotowe.
Dystans dystansem, ale chyba jeszcze gorszy jest wysoki poziom nadinterpretacji i umiejętności tworzenia alternatywnej rzeczywistości (miałem napisać o tym, że może Nobel się należy, ale Nobel mi ostatnio wychodzi bokiem), a przynajmniej jej nadpisywania. Wyciąganie wniosków z jednego zdania wyrwanego z kontekstu i dopisywanie do niego znaczeń doprowadza się do rangi mistrzowskiej. Co jednak jest tutaj istotne – poszukuje się tych ukrytych znaczeń, które są nacechowane pejoratywnie. Szuka się tego, co obraża, co jest niegodne, próbuje zburzyć ład i porządek. I jak echo brzęczy mi z tyłu głowy pierwsza kwestia z najlepszego polskiego filmu: „Cenzura jest potrzebna. Cenzura jest sztuką. Dobry cenzor powinien być artystą. Poza tym to jest gra… to jest gra! Jeżeli ktoś na przykład napisze Precz z komuną!, to wiadomo, że trzeba to wykreślić, a jeżeli ktoś napisze Bydło!, to już należy się zastanowić, czy to się odnosi do obory czy to władzy?”.
I wszystko to byłoby bardzo śmieszne, gdyby nie było przerażające. Bo zaczynam się na przykład łapać na tym, że kiedy analizuję na lekcji „Kubusia Puchatka” przez pryzmat siedmiu grzechów głównych (polecam zabawę – najfajniej jest, kiedy przy Prosiaczku wychodzi chciwość), myślę, czy ktoś się zaraz o to nie dowali. Najgorsze, że nie wiem, o co. Ale nagle stało się tak, że to „nie wiem”, nie ma znaczenia. Bo nieważne, co myślisz – nieważne nawet, co odbiorca wyczytał. Ważne jest to, co wyczytać chciał!
Znowu się rozpisałem…
I znowu jest tyle możliwości…
P.S. 2. Do powyższych przemyśleń skłoniło mnie wczorajsze oświadczenie radnych, ale nie będę tu przeklejał linka, żeby nikomu nie robić reklamy (wiem, że to czytacie, pozdrawiam). Jak kogoś to interesuje, niech szuka we własnym zakresie, ale jest tam – między innymi – tak: „Wyrażamy głębokie zaniepokojenie w związku z nasilającym się upolitycznieniem działań Urzędu Miejskiego i rządzącej koalicji. Zatrudnienie[to chyba kasę bym musiał dostawać albo jakąś umowę podpisać, żeby to była prawda, co nie? – r.s.]jako komentatora w oficjalnym wydawnictwie samorządowym Przegląd Dąbrowski osoby o skrajnie lewicowych poglądach i odmawianie przyjęcia odpowiedzialności za to co pisze jest nie do przyjęcia.”
PS.2. Poza „Ucieczką z kina Wolność” jeszcze mi taka analogia przyszła do głowy: Brylewski na koncercie transmitowanym na żywo(!) pokazał się w koszulce z Wałęsą. W stoczni! W rocznicę wprowadzenia stanu wojennego! I cieszymy się, czytamy podteksty w kryzysowych kawałkach i mówimy, że była moc. Czujemy się silniejsi. Bo wiemy, że to odwaga i środkowy palec w oko władzy. Jest radocha i kocham Roberta Brylewskiego.
Tylko, że niestety jest też drugą stronę medalu. Bo jeszcze niech tylko wyjdzie Laskowik, rzuci kilkoma politycznymi aluzjami i… …no? Z czym Wam się to kojarzy?