„Nie wszystko, o czym przeczytacie poniżej, musi być prawdziwe. Ale może. Może być zmyślone, ale też nie musi” – lojalnie uprzedzają autorzy naszej trzeciej opowieści. Na pewno prawdziwy jest jej bohater. Wielu z nas widziało go przecież nieraz. I nadal go widzimy, jak krąży w trudnej do nazwania i opisania przestrzeni znajdującej się między sferą historii, a sferą legend, domysłów i anegdot. Idealny temat dla „Alternatywnika”.
Była Wigilia. Ten czas, kiedy lubiłem wigilie. Musiała to być pierwsza połowa lat 80., bo pamiętam (a urodziłem się w ’76) i żył jeszcze mój dziadziuś Dolek (odszedł w styczniu ’88). Zgodnie z tradycją postawiliśmy na stole dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. I to był ten jedyny raz, kiedy niespodziewany gość się pojawił. Chyba siedzieliśmy już przy stole, zadzwonił dzwonek, babcia otworzyła drzwi, usłyszałem z przedpokoju: „Wejdź Zdzisiu, zjesz coś…”. Po czym do pokoju wszedł ten dziwny facet o charakterystycznej przygarbionej sylwetce, z wydętymi wargami, w niecodziennym stroju, mamroczący coś pod nosem i palący papierosy bez filtra metodą „bardzo szybkiego cmokania”. Coś zjadł, porecytował z pamięci i na wyrywki „Pana Tadeusza”, powymyślał jakieś rymowanki i zebrał się do wyjścia. Nie siedział długo, bo było mu za gorąco. Ludzie otwartych przestrzeni tak mają.
Zdzisiek Malinowski. Jedna z tych postaci, które zapamiętuje się na całe życie. Mimo że nie był wybitnym dąbrowianinem, mimo że jego imieniem nikt ulicy nie nazwie, sporo ludzi żyjących w tamtych czasach go pamięta. I dla wielu był postacią znaczącą. Bo barwną.
Próbowaliśmy zbadać jego losy, dowiedzieć się, skąd się wziął. Czy przyjechał do Dąbrowy, czy się w niej urodził, czy miał rodzinę, dlaczego był taki, jaki był, jak, gdzie i kiedy umarł? Nie jesteśmy przekonani, że się udało. Zebraliśmy garstkę zdań, trochę wspomnień mieszkańców… Ale (nie) po kolei…
Nikt nie był w stanie określić, kiedy widział go po raz pierwszy. Opowiadane historie lokowano zarówno w latach 60. jak i 80. Pan Józef zajmujący się obejściem kościoła Najświętszej Maryi Panny Anielskiej twierdzi, że było to w czasach, kiedy tramwaj dojeżdżał tylko do Redenu. Jarek, właściciel „Villa Moda”, opowiada, że wówczas, gdy grasował „wampir z Zagłębia” (aresztowanie domniemanego sprawcy, nomen omen, Zdzisława Marchwickiego, miało miejsce w roku 1972) do mięsnego wpadł Malinowski i wykrzyczał: „A wiecie, kto zabija te wszystkie baby?… Ja! ”. Po chwilowej lekkiej panice, konsternacji i zdenerwowaniu stojących w kolejce, powiedział coś w rodzaju: „Nie, nie, he, he, he, żartowałem”. Dostał od sprzedawczyni kiełbasę i wyszedł.
Nie udało znaleźć jakiekolwiek zdjęcie Zdziśka Malinowskiego, ale z pomocą przyszedł Leonard Mierkiewicz, nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Dąbrowie Górniczej, który zapamiętał go z przełomu lat 60/70 i narysował dla Państwa jego karykaturę/portret pamięciowy.
Bliski naszym sercom dąbrowski zespół „Nierealne Warzywa”, funkcjonujący w latach 90. miał w repertuarze piosenkę „Ulijanka”, w której wspominał swoje szczenięce lata i nieodżałowany czas barów mlecznych: „Kiedy w szkole się wk…eś, na wagary iść się chciało/ Parę złotych w rękę brałeś i do baru na kakao./Zasiadałeś za stolikiem, na klientów spoglądałeś/Malinowski wpadł z budzikiem/Moja Ulijanko!” (słowa Robert ‚Maniek’ Kołda).
Co ciekawe – we wszystkich tych opowieściach Zdzisiek Malinowski wyglądał tak samo: harcerskie spodenki (czasem rogatywka), koszula/bluza/sweter, pończochy, milicyjny albo harcerski lizak, papierosy (często palone z lufki) i budzik. Jedna z historyjek mówi o tym, że spał na przystanku, budzik zadzwonił, Zdzisiek się otrzepał, poprawił i poszedł. Kiedy dostał od kogoś nowe, „normalne” ubranie, znaleziono je potem na śmietniku. I co ciekawe – był czysty. Być może mył się w miejskich szaletach? Magda opowiada historię, że kiedyś bardzo mocno ściął się ze znanym dąbrowskim milicjantem. Rzecz miała miejsce w Gołonogu i Zdzisiek uciekł do szaletu mieszczącego się na Placu Waszyngtona. Zabarykadowali się tam razem z babcią klozetową, a okoliczni mieszkańcy i handlarze stanęli w jego obronie. Milicjant odpuścił.
Szukaliśmy informacji w dąbrowskich parafiach. Okazało się, że rejestry zgonów nie są zdygitalizowane i było to poszukiwanie „ręczne”. Bezskutecznie. Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś w USC. Okazało się, że po roku 1980 zmarło w Dąbrowie i Będzinie kilku mężczyzn o nazwisku Malinowski, żaden z nich nie miał jednak na imię Zdzisław. Pojawiła się zatem wątpliwość i teoria, że Zdzisiem Malinowskim ochrzcili go mieszkańcy i wciąż tak wiele pozostało w obszarze miejskiej legendy, w której jak mantra powtarzają się słowa „podobno”, „pamiętam”, „słyszałam/em, że”.
Podobno miał siostrę (a nawet dwie – mówił, że „matka miała dwie krowy i byczka”), która mieszkała na alejach. Nie udało nam się dowiedzieć, jak siostra miała na imię, nie udało nam się do niej dotrzeć. Tak niewiele nam się udało.
Podobno był bardzo zdolnym matematykiem, który przeżył tragedię rodzinną albo zapalenie opon mózgowych i od tego zwariował. Musiał być człowiekiem wykształconym i obdarzonym inteligencją, o czym świadczy powtarzana historia, że znał „Pana Tadeusza” na pamięć. Że często ludzie prosili go: „Zdzisiu, a zarymuj o tym i o tym”. I Zdzisiek na poczekaniu wymyślał wierszyki o rymach typu „Wietnamczyki – skurczybyki”. Pierwszy dąbrowski freestyler. Andrzej opowiada, że Malinowski często „freestylował” w „Kaskadzie” (Kasprzaka) i za to stawiano mu piwo. Co jednak należy zaznaczyć – nie był pijakiem. Poczęstowany wódką miał odmówić stwierdzeniem, że dostaje od tego szajby i wódki w ogóle nie pija. Palił za to jak smok – legenda mówi, że papierosa wypalał w 15 sekund, a w jednym z kiosków „Ruchu” w Gołonogu miał fifkę zmontowaną z kilku fifek. Zaglądał tam czasami, wypalał z niej papierosa lub dwa, po czym oddawał na dalsze przechowanie i ruszał dalej. Kiedy w 1966 roku z inicjatywy kardynała Stefana Wyszyńskiego obchodzono 1000-lecie Chrztu Polski, a w Sosnowcu (w ramach inicjatywy zgoła odmiennej) odbyło się spotkanie z… załogą „Rudego 102”, Malinowski skomentował to następującym wierszykiem: „Kardynał Wyszyński wezwał swoich wiernych, a Gomułka sukę i czterech pancernych”.
Niektórzy twierdzą, że miał kiedyś dom w okolicy „małpiego gaju” w centrum. Dom, którego jedno piętro zajmowały książki.
Podobno zdarzało mu się wejść do szkoły na lekcję matematyki, rozwiązać szybko jakieś zadanie na tablicy i wyjść. Albo że sypiał na strychach i, aby przygotować sobie legowisko, zbierał wycieraczki spod wszystkich drzwi w całej klatce, a rano odkładał każdą na swoje miejsce. I nigdy się nie pomylił.
Ze wszystkich przekazów wynika, że dużo podróżował tramwajami. Z nimi wiążą się też dwie najsłynniejsze anegdoty. Kiedy spotykał w tramwaju Hrabiego Sypniewskiego z Będzina (człowieka, który oszalał prawdopodobnie przez to, że po wojnie władza ludowa „zaopiekowała się” jego kamienicami; eleganckiego starszego pana, który chodził z laseczką i wskazywał: „to było moje, to było moje”) albo bardzo się kłócili, albo jeden z nich wysiadał, bo – jak twierdził Malinowski – dwóch wariatów nie może jechać jednym tramwajem.
Jeszcze bardziej znana jest historia jak Malinowski założył się z motorniczym (o kanapki?), kto będzie wcześniej na następnym przystanku. Jeśli obstawiacie, że wygrał motorniczy, jesteście w błędzie. Zdzisiek wszedł bowiem na tory i – idąc centralnie przed tramwajem – na przystanek dotarł pierwszy.
Ludzie pamiętają, jak stawał na skrzyżowaniu w centrum koło poczty (tam, gdzie teraz jest rondo), wyjmował swój plastikowy lizak i „kierował ruchem”. Nikt się nie przejmował, nikt nie reagował, wszyscy wiedzieli, w czym rzecz.
Był raczej lubiany i nieszkodliwy. Większość ludzi mówi, że nie było w nim agresji, choć zdarzają się świadectwa mówiące, że to nieprawda i że, kiedy ktoś mu się nie spodobał, potrafił puścić wiązankę, od której więdły uszy. Dostawał też szału, kiedy zbyt mocno dokuczyła mu gromadka wlokących się za nim dzieci. Olek mówi, że kiedy dzieciarnia za nim wrzeszczała, rzucał kamieniami na lewo i prawo, a w autobusach wyzywał kobiety od starych k… i straszył, podnosząc w górę swoje ogromne dłonie.
Wpadał też często do restauracji, kawiarni, baru mlecznego (jego ulubionymi lokalami były „Gruzińska” na piętrze „Merkurego”, gdzie zawsze czekała na niego darmowa herbatka i ciasteczko, „Kaprys” na rogu Wybickiego i Tierieszkowej i bar mleczny „Zagłębiak” przy 3-go Maja), wkładał gościom palec do zupy, oświadczał, że coś ta zupa zimnawa, pytał: „będziesz to jadł? ” i… i wiadomo, jakie były dalsze losy pierwszego dania. Dziś pewnie dostałby po pysku, wtedy patrzono na niego z pobłażaniem, litością i sympatią.
Podobno znikał co jakiś i na jakiś czas. Gdy mu się pogarszało, podobno zamykano go w szpitalu psychiatrycznym, skąd po jakimś czasie wychodził. Według bardziej romantycznej wersji, podobno, sam dawał się zamknąć, kiedy przychodziły mrozy, a wiosną uciekał. Podobno zginął pod kołami samochodu i podobno nie żyje. Podobno…
Robert Strzała, Dariusz Ryczkowski
współpraca – Bartosz Matylewicz
PS Próbowaliśmy znaleźć jakiekolwiek zdjęcie Zdziśka Malinowskiego. Zirek powiedział, że Kaszmir ma. Kaszmir potwierdził i dodał, że na tym zdjęciu bohater naszego tekstu kieruje ruchem na skrzyżowaniu w centrum. Po tygodniu okazało się jednak, że „chyba kiedyś komuś musiał wydać”. Na szczęście Malinowskiego zapamiętał z przełomu lat 60/70 Leonard Mierkiewicz (nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Dąbrowie Górniczej) i narysował dla Państwa jego karykatury/ portrety pamięciowe.
Od Redakcji: Nasze ostatnie artykuły spotkały się ze sporym zainteresowaniem i odzewem. Pojawiło się – na co cicho liczyliśmy – kilka głosów krytyki wytykających nam nieścisłości. Bardzo nas one cieszą, bo taki jest właśnie charakter „Alternatywnika” – poruszamy się w sferze opowieści, legend miejskich, plotek, „przypominań” i „niepamiętań”. Dlatego zależy nam, żebyście reagowali, pisali do nas, sprostowywali, mówili, że było trochę inaczej. Tak, aby finalnie projekt był pełny i jak najbliższy prawdy. Bardzo dziękujemy za odzew i informacje, które otrzymaliśmy już po publikacji artykułów o pomniku i cmentarzu. Dzięki Waszym informacjom jesteśmy w stanie uzupełnić i poprawić nasze teksty przed ew. kolejną publikacją.