Dylan i dyletanci (2016)

(pierwszy felieton opublikowany w „Przeglądzie Dąbrowskim” – październik 2016)

Długo zastanawiałem się, o czym ma być ten pierwszy felieton… Z jednej strony Bob Dylan dwa tygodnie temu dostał literacką nagrodę Nobla i nawet polski Minister Kultury ją zaakceptował (może to jeden z pierwszych ostatnio laureatów, o  którym słyszał wcześniej, nie wiem), a  Minister Spraw Zagranicznych pogratulował przy pomocy Twittera (o  tempora, o  mores!). Z drugiej, co ja – jako nauczyciel języka polskiego – mam z tym faktem zrobić? Zwłaszcza, że znam realia i wiem, że na współczesną literaturę i historię brakuje w szkole czasu. Ubolewam nad tym zawsze w ostatniej klasie. Bo czas goni, bo powtórki, bo matura, a tymczasem ostatnią obowiązkową lekturą „współczesną” jest „Tango” z  roku 1964. Czy taką wiedzę o  współczesnej literaturze mamy przekazać naszym wychowankom? I jak się ma do tego Dylan i jego poprzednicy z ostatnich kilku lat? Czytająca młodzież (wbrew wizji serwowanej przez seriale typu „Szkoła” wciąż jest to spora grupa) już dawno wyprzedziła niektórych z  nas w  swoich czytelniczych wyborach i zaryzykuję stwierdzenie, że to ona może nas sporo nauczyć i  sporo nam pokazać. Także ta z opluwanego ostatnio i przeznaczonego do „wygaszania” gimnazjum. Młodzież mądra i  inteligentna. Czasem zagubiona lub uwalona przez los (to wszyscy ci, którym tak łatwo przyklejamy łatkę „patologia”). A propos „wygaszania” (zwróciliście uwagę, jak mocno naciskają, żeby używać tego eufemizmu?) – najgorsze, że nikt nie chce posłuchać praktyków. Z drugiej strony, jak ma posłuchać nauczycieli, skoro w każdym ich wystąpieniu na pierwszym miejscu pojawia się kwestia zarobków? Które wcale nie są najgorsze. I jak słyszę te odwieczne narzekania, to się we mnie gotuje. Więc kiedy protestują (czy raczej – „ostrzegają”; co najmniej tak, jakby ktoś tu jeszcze słuchał ostrzeżeń) przeciwko likwidacji gimnazjów, mają moje stuprocentowe poparcie i idę z nimi. Ale jeśli równocześnie żądają podwyżek, to pozostaje pogratulować. Bo skoro mnie ręce opadają, to innym muszą zaciskać się w pięści. Likwidacja (ani „wygaszanie”) w  żaden sposób nie rozwiązuje problemu systemu i poziomu edukacji. Dlaczego na początek i  przede wszystkim nie zmniejszyć liczby uczniów w klasach? Tak wiem, to są koszty, ale na edukacji akurat oszczędzać nie można (zresztą przy tej reformie (?) nikt się z kosztami nie liczy). Przecież to oczywiste, że im mniejsza klasa, tym łatwiej się w niej pracuje. Wszystkim. Po drugie zaś – podstawa programowa musi być spójna. Tak, aby nie zaczynać każdego etapu edukacji od porządków greckich i nie kończyć liceum II wojną światową. Tak, żeby móc kiedyś pogadać na lekcji o Dylanie. Przecież to proste i wiem (nie przypuszczam), że przyniosłoby efekty. Tak się złożyło, że kiedy Akademia Szwedzka ogłaszała swój werdykt, w  Polsce odbywały się akademie z  okazji Dnia Edukacji Narodowej (to nie jest żaden Dzień Nauczyciela, a w szkole pracują i uczestniczą w jej życiu inni, co najmniej równie ważni, ludzie!), w  związku z  czym życzę nam WSZYSTKIM dużo zdrowego rozsądku. Bo – czy nam się to podoba czy nie – każdego z nas edukacja tak samo mocno dotyczy.

Robert Strzała

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *