…synu mnie natchnął spacerując z gołą dupą po parapecie, podczas gdy pod parapetem procesja modliła się do ołtarza…
nie jestem w stanie uwierzyć w boga. chciałbym, żeby był.
zwykła kalkulacja. fajniej by po prostu było, gdyby śmierć nie była końcem.
…niestetyż…
…nie wierzę i już. myślę sobie, że dość długo moja wiara (jeśli to była wiara) była wynikiem najpierw wychowania, a potem wyrachowania i strachu (wynikającym z myślenia Pascala, lepiej nie mówić, nie pomyśleć głośno,
że się nie wierzy, na wszelki wypadek, bo jeśli jest, to mamy przechlapane, a jak go nie ma, to co nam zależy).
…nie potargam biblii. bo nie targam książek. nie wyjdę na balkon i nie powiem pielgrzymce, że proszę wypierdalać. bo jeśli ktoś chce i umie, jeśli ktoś wierzy, to jest jego sprawa i przechodzę obojętnie (chyba, że mówimy o fanatyzmie, wtedy przechodzę jak najdalej, krokiem poirytowanym). niemniej jednak chodzenie do kościoła, modlenie się, wszystkie te rytuały nie różnią się dla mnie niczym od czarów albo wyobrażeń o rytuałach ludzi dzikich.
i tego nie umiem zrozumieć. że ludzie wierzący (dajmy na to chrześcijanie) uważają wspomniane przeze mnie
zachowania/rytuały za śmieszne (w najlepszym wypadku), podczas gdy – kiedy patrzę na to z boku, kiedy patrzę na to z perspektywy osoby niewierzącej – ich zachowania są przecież zbieżnie nonsensowne.
…modlitwy, mantry, zaklęcia, msze, procesje, rytuały, obrzędy. no niestety – dla mnie to są bzdury (żeby nie żyć wulgaryzmu). bo patrzę na to z perspektywy jak powyżej. a tak naprawdę tylko kontekst kulturowy, tylko fakt, że od dziecka żyjemy tutaj, a nie na drugim krańcu świata hamuje nas przed tym, że nie jesteśmy w stanie zgodzić się na picia wina, które udaje, krew (i nie jest to obrzydliwe) niezbyt natomiast pasuje nam rytualne podrzynanie gardła, dajmy na to, kury. bo plemiona, które tak robią uważamy za dzikie i pierwotne. nie widzę specjalnej różnicy.
…że uważamy się za ludzi cywilizowanych i świadomych? że zamiast przepaski biodrowej, mamy dżinsy? że mamy wiedzę, doświadczenie, jesteśmy zaawansowani technologicznie, wykształceni i mądrzy? że powstają traktaty teologiczne i filozoficzne? że itede itepe?
…myślę sobie – a jest to oczywiście myślenie prostaczka – że religia (każda) jest czymś tak abstrakcyjnym, nielogicznym, niewytłumaczalnym, że w jej obliczu każdy wygląda tak samo. bez względu na to czy mieszka w centrum Paryża czy w szałasie zbudowanym w miejscu, którego nawet nazwy nie potrafimy wymówić.
…nie twierdzę, że religia jest czymś złym (choć oczywiście stać się może) albo że jedna jest lepsza druga mniej, nie wartościuję jej w tych kategoriach, nie w tym rzecz. myślę sobie tylko, że ludzie potrzebują słynnej sfery duchowej, że istnieją rzeczy (typu paranormalne duchy), których nie potrafią wytłumaczyć, że często są szczęśliwi i nie wiedzą, komu dziękować, że – częściej – chcą kogoś o coś poprosić, że – przede wszystkim – się boją. więc bóg. jest taka książka – „Historia Boga”, pamiętam, że pierwsze zdanie brzmi – „na początku ludzie wymyślili boga”…
…wiem, że nie napisałem niczego nowego, niczego odkrywczego. musiałem po prostu. wypowiedzieć. przelać. wyartykułować. …bo złapałem się na przykład swego czasu na czymś takim, że się ściemniłem. że po pytaniu „a pan/ty wierzy/sz?” jeszcze kilka lat temu jakoś wymijająco odpowiadałem. nie wiem czemu. żeby pytającemu
przykrości nie zrobić? czy że co?
potrzebowałem tej notki. żeby samemu sobie powiedzieć wprost:
– wiara jest dla mnie czymś abstrakcyjnym, czymś, czego nie mogę pojąć, przyjąć, zrozumieć. nie dlatego, że nie dostąpiłem łaski, po prostu jest to, moim zdaniem, zestaw mitów, bajek, historii, które czegoś człowieka mają nauczyć ale w które uwierzyć nie sposób (wierzy ktoś w Dzeusa? albo w mówiącego i przebranego za babcię wilka?).
– religia natomiast to już taka forma abstrakcji, że słowo „bzdura” będzie moim zdaniem na miejscu (choć jest i tak słowem za słabym). coś w czym, jako że, uważam się za człowieka może nie bardzo ale trochę inteligentnego i rozgarniętego, nijak nie mogę uczestniczyć.
…w dużym uproszczeniu…