Wieczorami, kiedy ojciec żegluje po świecie – praca/próba/druga praca/studia/kursy – a SYN pochrapuje w tobołku z kocyka, czasem, oprócz bajki na dobranoc, pojawiają się „babsko-babskie” poważne rozmowy. O życiu.
– A pamiętasz, jak byliśmy nad morzem? Antek był jeszcze w brzuchu?
– Pamiętam. Był i to całkiem już spory.
– A wcześniej? Gdzie był wcześniej?
– YYY. Nie wiem (brak mi odwagi i kompetencji na opowieści o niebie, aniołkach czy też wybuchach atomów, a na plemniki i jajeczka trochę jednak za wcześnie. Za wysoki poziom abstrakcji, mimo wszystko. Zresztą,naprawdę nie wiem, gdzie był Antek, zanim nie trafił do mojego brzucha).
– JA wiem. Małe dzieci mieszkają w takich małych klateczkach, są zamknięte, wiesz? Wysoko, wysokoooooo. I tam nic więcej nie ma, tylko pełno takich klateczek. I dzieci tam mają caaaały czas zamknięte oczy i śpią. I śni im się, że mieszkają z mamą i tatą i siostrą. Ale nie mogą wyjść, dopóki ich nie zawoła mama. I Antek był tam zamknięty, i ja, i nawet babcia Ania….
Mówcie mi Morfeusz…